Mistrzyni kuchni

Przeciąg. Przeciąg jest wtedy, kiedy nic mi nie wychodzi. Dotyczy różnych dziedzin. Najgorzej jest jak siądzie po całości, wtedy urywam plastikowe elementy od samochodu, kupuję najdroższą benzynę w okolicy, psuję hamulce, zapominam o spotkaniach, zasypiam. Przeciąg ma interwał zmienny, więc wiązanie go z kwadrami księżyca czy też fazami cyklu hormonalnego nie dało spodziewanych rezultatów. Może zadziałałoby przeliczenie wpływu tranzytu Alfy Małego Psa, czy też aktywności wybuchów na Słońcu

Chwilowo przeciąg przysiadł na kuchni. Nie, żebym była jakoś zaskoczona. Zaczął się wczoraj, kiedy zamiast zamówionego pełnotłustego jogurtu, który składa się (niespodzianka) z jogurtu i jest sprzedawany w butelkach z zakrętką (szansa wylania do torby maleje, nie pytajcie) pani leklerkowa dostarczyła mi najpodobniejszy produkt, czyli jogurt, który składa się z wody z wapnem. Zero procent tłuszczu. ZERO. Produkt mleczny, który nie zawiera tłuszczu budzi mój uzasadniony niepokój, gdyż mleko jest emulsją tłuszczu w białku. Poza tym zerem napisy końcowe wskazują na większą ilość substancji w proszku. Odtłuczonych oczywiście. O tym, że jest w plastikowym pojemniku z alu-dekielkiem nawet nie wspominam.

Odchudzać się nie planuję. Spożycia chyba nie zaryzykuję, acz stają mi (nomen omen) przed oczami moi koledzy, którzy w zamierzchłych czasach, kiedy viagra nie była jeszcze wynaleziona, na problemy, które nie dotyczą redaktora Lisa, polecali sobie wodę z gipsem. Spróbowałam z zerowego produktu zrobić dip, ale w związku z obecnością w nim soli nie kwalifikuje się on nawet na kompost, a czipsy zjadłam na sucho. Kot Papryś, który jest kotem spożywczo mało sceptycznym i przyłapałam go kiedyś na próbie konsumpcji pomidora, a pudełeczka po produktach nabiałowych to jego najlepsi przyjaciele, popatrzył na mnie z politowaniem, kiedy z zachęcającym uśmiechem podsunąć mu miseczkę.
Jestem więc szczęśliwą posiadaczką czterech i pół półlitrowych pojemników paskudztwa i jestem nieco w kropce, bo zupy mlecznej się z tego zrobić nie da, na chłodnik za zimno, wyrzucać jedzenia nie lubię, a Caritasu w okolicy nie mam.

Żeby nie było nudno, moją sobotnią wycieczkę do kuchni, czyli w środowisko mi skrajnie nieprzyjazne, umaiłam sobie: wyrzuceniem z lodówki, z rozmachem na podłogę, jednego jajka od szczęśliwej kury, wywaleniem na siebie, z górnej, pudełka z proszkami do pieczenia i przyprawami, spaleniem pestek dyni i słonecznika (ten co powiedział mi, żeby to robić w piekarniku, niech wystąpi teraz lub zamilknie na zawsze).

Wieczór jeszcze młody, a ja mam na gazie smak na zupę-krem z pomidorów. Ostatni w tym sezonie…

Chyba uruchomię jednak sekcję kulinarną bloga… Szkoda, że nie poczyniła fotografii jajka, autoportretu po obsypania proszkiem do pieczenia (#samoblip?) ani pożegnalnego zdjęcia, na porcelankę, pestek dyni.

Autor: siwa

Jestem ubogą staruszką zbierającą chrust, laboga

4 myśli na temat “Mistrzyni kuchni”

  1. Ale oni tak bez pytania zamienili na „najpodobniejszy”? Byłbym odstrzelił. PiP z tego co pamiętam dzwoni, że nie mają czegoś. I dostarczają bez danego produktu (chyba, że nie umieli sensownego zamiennika znaleźć).

    W sumie wiesz, mogło być gorzej. Mogłaś dostać inny pełnotłusty. Z żelatyną (obecna w większości jogurtów).

    Oraz: w czym Ci przeszkadza sól w dipie?

    Polubienie

  2. Zapytali „czy dać inny” i obiecali najpodobniejszy.
    Tak, prawda, jeszcze mogłam świńską nogę dostać.
    Dip się nie nadaje do jedzenia, a sól się kiepsko kompostuje ;)

    Polubienie

  3. Podejrzewam, ze prazenie dyni czy slonecznika w piekarniku dziala calkiem niezle, pod warunkiem ze kontroluje sie proces i jak mawia moj tatko „wyjmuje sie je na minute przed tym, jak zaczynaja dymic”.

    Polubienie

Dodaj komentarz