JA nie mam co na siebie włożyć?

Zrozumiałam koszmar prawdziwej kobiety, która nie ma co na siebie włożyć. Otóż stanęłam dzisiaj w obliczu szafy z odzieżą zawierającą odzież termiczną, powerstrech, trzy polarki w różnych kolorach, dwa softshelle, dwie pary spodni narciarskich — ciepłe i cienkie, kurtkę narciarską, goretex, kamizelkę i sweter puchowy… I myślałam, że oszaleję. Naprawdę, nie miałam co na siebie włożyć!
Przebrałam się trzy razy, oczywiście spodnie założyłam za grube, bluzę za cienką, a zamiast kurtki powinnam była zabrać jednak goretex.
Cudem jakimś w końcu zostałam w bluzkę w której kieszeni miałam tygodniowy karnet na wszystkie trasy w Dolomitach, bo przekladalam go ze cztery razy i tylko czystym przypadkiem trafiłam.

Po drobnym ataku furii pod wyciągiem, bo dla odmiany okazało się, że nie zabrałam telefonu, a portfel z braku kieszeni musiałam oddać do plecaka,  co wzbudziło mój dodatkowy niepokój.

No i kije. Jednak dobrze, że wzięłam teleskopowe, po od dawna wiadomo, że dobrze jeżdżę wyłącznie wtedy, jak mi się kije zabierze. Dobry carving nie jest zły, chociaż już wyszedł z mody.

Przy okazji postanowiłam sobie już nigdy, przenigdy nie skusić się na żadne okazyjne wyprzedaże ciuchów technicznych, górsko-narciarsko-trekkingowych. Obiecuję też zaprzestać lektury facebookowej giełdy wspinaczkowej.

Jak miałam jedne,  portki z demobilu, jeden polar, jedne spodnie narciarskie, chińskie kalesony i góralski sweter, było jakoś prościej…

image

Autor: siwa

Jestem ubogą staruszką zbierającą chrust, laboga

Dodaj komentarz