Gdańsk, stare miasto, największy ceglany kościół w Europie, ulica Plebania szerokości dwóch metrów.
Wlokę się fotografując… Mija mnie dostojny, wyprostowany mężczyzna z wnuczkiem na oko trzyletnim, za rękę. Pan kroczy, wnuczek drepcze.
— Sakramenckie wiatry tu wieją, Eryku — rzecze mężczyzna do młodego człowieka. Rzecze, wygłasza, oznajmia, komunikuje i brzmi to jak exposé, deklaracja niepodległości, manifest PKWN, nie pozostawia miejsca na wątpliwość czy kwestionowanie sakramenckich wiatrów…
— Tak. — odpowiada równie poważnie trzyletni na oko Eryk i zapada poważna, krótka cisza, przerywana powiewami sakramenckich wiatrów. Mężczyzna, którego nie ośmieliłabym się nazwać dziadkiem dumnie kroczy i po tych kilkudziesięciu sekundach dodaje:
— To są, Eryku, wiatry tunelowe, rozumiesz… — bardziej twierdzi niż pyta.
— Tak — odpowiada Eryk.
Jest nadzieja dla ludzkości.
W Eryku.
