Mój rower jedzie z Polski do Andaluzji

Dwa razy w roku pokonuje trasę ponad 3 tys. kilometrów, bo zima w Andaluzji to jak ryba bez roweru. Czy jakoś podobnie. Panem transportem jedzie, który rozwozi paczki po trasie, bo przecież nie tylko z moim rowerem i gaciami jedzie.

Miał być wczoraj, ale to Hiszpania, więc nawet się nie zdziwiłam, jak napisał, że jednak nie. Na wszelki wypadek w telefonie na noc zostawiam wszystkie dźwięki włączone, jakby dzwonił, pisał, czy morsem nadawał nad ranem. Niepotrzebnie. Po południu jeszcze był w Esteponie, Marbelli (czyt. Marbezi) i Benalmádenie, a tam rodaków na kilometr kwadratowy więcej niż kotów w mojej wsi. A to wysoko postawiona poprzeczka.

Piję kawkę przed domem, wykonuję klasyczny hiszpański zen, mantruję mañana i czekam w zasadzie spokojnie. Spokój mnie trochę kosztował, ale pozwala zlokalizować rower z dokładnością kilku metrów, a bateria trzyma ze trzy tygodnie. Więc nerw nie ma.

Po 22 pan się anonsuje, przeprasza i tłumaczy, że kierowca to jutro rano. Jutro, to oczywiście tranquilo i mañana, ale RANO? Blednę i zaczynam mieć tachykardię. Delikatnie, możliwie bez emocji pytam:

– Co. To. Jest. Rano.

Oddychaj Anno-Mario, wdech-wydech, pamiętaj o tej ulotnej chwili między wdechem a wydechem.

– No, jak najwcześniej.

Oczyma przerażonej duszy widzę piątą rano, może szóstą. Tachykardia intensyfikuje. Dołącza się płytki oddech. Zaczynam konstruować plan B. Dwa budziki. Może się nie kłaść. A może są w lesie.

– Bo dzisiaj, to kierowca byłby u pani o 24…

Jezu, Ozyrysie, Potrójna Bogini, niech wam dzięki będą.

– Tak! Tak! 24! Wspaniała godzina!!!! Nie za późno! Północ to dla mnie wieczór i to wcale nie późny! Niech przyjeżdża!

Oddech się normalizuje, ciśnienie spada. Pan jeszcze kilka razy przeprasza, nie dociera do niego moje tłumaczenie, że jest wspaniale, lepiej być nie mogło, nie ma problemu i dziękuję. Zderzenie świata z moim chronotypem, edycja „Grudzień 2025”.

Śniło mi się…

Z moją głową przez świat

2008-06-02 09:12:43Śniło mi się, że na parkingu pod Agorą odpalałam Fiestę z Michnikiem i tłumaczyłam mu dlaczego powinniśmy mieć 12″ laptopy.
2008-09-17 09:03:51Snilo mi sie, ze kupowalam z kimś baterie wannowa o bardzo nieprzyzwoitym ksztalcie, z wbudowanym twardym dyskiem.
2008-10-25 10:42:00Mój ojciec nie umarł, tylko okazał się papieżem i musieliśmy wszyscy mieszkać z nim w Watykanie.
2008-12-13 12:28:52#startrek sniło mi się, że ^ols moderował kolonię na księżycu spamkillerem, którym moderujemy forum. To lepsze od łowienia ryb charsznym zegarem.
2008-12-19 11:38:20Śniło mi się, że jeden z forumowych trolli-renegatów uczył #zagroda jak przyrządzać SIĄZLEGI — tradycyjną wigilijną potrawę trolli
2009-01-11 12:31:09Jezdziłam rowerem po Zakopanym. Jak się obudziłam, bolały mnie kolana, bardziej to zdrowe. Do tego się przewróciłam i zapomniałam aparatu.
2009-01-25 12:52:04#startrek, Robinson Cruzoe, Argentyna, Che Guevara i kilka innych motywów połączyła moja
2009-04-08 11:15:55Śniło mi się, że jest sobota i nie muszę iść do pracy. Chyba jednak wezmę urlop.
2009-05-23 16:54:16Śniło mi się, że w wyniku #korpo katastrofy wylądowałam na bezludnej wyspie, gdzie jedyną cywilizacją był UOM i rozkład jazdy PKP…
2010-06-03 12:22:40umieściła mnie dzisiaj na jachcie oceanicznym, gdzie ^evva’y Joanna pływała z delfinami. Ja się bałam.
2010-08-27 10:35:07Dziękuję mojej podświadomości, ale jak juz całą noc ma mi się śnić #kamper, to jakiś nowy i wypasiony, a nie mój własny…
2010-10-05 07:08:27Podswiadomość serwuje złożone, wieloetapowe sny fabularne, osadzone w scenerii Dzikiego Zachodu.
2010-10-21 09:37:04Podświadomość zaatakowała powtórnie. Ucieczka przed Gestapo autobusem po Wisłostradzie, ^cloudy jako międzywojenna łączniczka i mikrocelebryci jako szpicle.
2010-11-24 09:43:08Śniło mi się, że ^luca przyszła pracować do #kopro, tylko żeby jeść tu obiady.
2010-12-05 11:36:27Dzisiaj nie mam nic przeciwko mojej podświadomości. Całą noc jeździłam Porshe 911 po krętych, oblodzonych drogach.
2011-01-22 12:54:01Śniło mi się, że mnie Waldemar Pawlak dodał do obserwowanych
2011-02-09 11:17:50Nowy, piękny, duży, akumulator do #kamper. W zasadzie już mówiłam, że mogłabym chociaż
2011-02-12 13:30:46Byłam alienem w dwóch osobach, Małej i Dużej. Obudziłam się z przykrym brakiem Trzeciej Osoby.
2011-02-13 11:24:32Całą noc się męczyłam z Kindlem, IPadem, Galaxy Tabem i telefonami HTC. I dalej nie wiem co bym chciała. Podświadomość technologiczna
2011-05-30 08:40:06Pół nocy jeździłam po błocie Hummerem najlepszego z ojców ^widokzwenus. Czego szczerze życzę i sobie i jemu. Amen.
2011-06-12 12:46:15Podświadomość na dziś „skolopendra”.
2011-09-17 11:08:54Parkowałam kampera na chodniku przy skrzyżowaniu Żelaznej i Solidarności…
2012-04-13 09:21:03Z Napoleonem Bonaparte pod wyciągiem jeść kotlety sojowe. Tribute to ^ajs. #piątek13.
2012-06-26 07:33:23Już mi się nie śnią znajomi. Teraz mi się śnią ich dzieci. Dzisiaj Pani Kierowniczka z ^bysiek na drzewie
2012-08-16 18:53:25O, przypomniałam sobie, że mi się śniło, że krzyczałam
2013-01-02 10:07:33Prawie przeszlam badania wzroku na prawo jazdy i obudzil mnie listonosz. Foch.
2013-03-16 10:50:47Śniło mi się, że jeździłam Maluchem. Wzrusz.
2013-05-09 10:25:33Śniło mi się, że opublikowałam na facebooku, że mi się śnił ktoś z facebooka. Ale nie pamiętam kto i co… #uroboros
2013-05-20 10:41:58Zdawałam z ^bysiek maturę i on ściągał z telefonu, a ja przepisowo oddałam i nie miałam z czego ściągać. Oraz nie rozumiałam czytanego tekstu.
2013-09-13 09:20:31Śniło mi się, że ^lawenda nie lubiła nic, z tego co robi. I strasznie się tym przejęłam…
2014-01-13 10:09:16Śnił mi się kemping we Włoszech, gdzie były delfiny i nie można było wjechać kamperem, który był maluchem. W maluchu otwierała się tylna szyba i jechał z nami kot Papryś.
2021-04-09 12:20:30Wczoraj podświadomość wysłała mnie w zaświaty – Giwi i pies Punio, dzisiaj Marian Banaś. No dobra, co mi wszczepiliście.
2021-09-18 11:20:11Lądowałam Boeingiem na A2 za Jankami, żeby zabrać autostopowicza… A moja matka chciała palić w kabinie pilota i ją straszyłam, żeby wyszła, bo zrobię #Smoleńsk
2021-12-25 14:56:18Podświadomość dziś dała czadu, horrorem z przekrojami dzieci i porywanymi pracownicami seksualnymi.
2022-01-28 11:03:49→ ale ja się uparłam bo w pakiecie była bardzo fajna, kewlarowa proteza. I obiecali mi, że wreszcie będę miała obie stopy tego samego rozmiaru (mam dwa numery różnicy). No, tylko sztuczne…
2025-11-12 01:08:47Zawiozłam mojej matce sernik w maszynie do szycia…

W cukierni. 16 października

Mam powierzchowność taką, że trochę Antifa i stare hipy, a trochę Ordo Iuris i tradowa żona. Na zadymach typu 11.11 obie strony uważają, że jestem osobą sojuszniczą i przechodzę jak listopadowy wiaterek przez zasieki.

Dziś ciastko z kawą. 14:30, sniadanie, dzień jak co dzień. Siedzę przy stoliku, jem wielką drożdżówę z serem, piję kawku cortado. Mikrokolejeczka, na 3 osoby deliberuje, decyduje.
– Może wezmę kremówki? – zastanawia się siwowłosy jegomość z kucykiem.
– Dziś każdy Polak powinien jeść kremówki – podpowiadam znad kawki.
– Dlaczego?
– Bo dziś rocznica wyboru Papieża – mówię z kamienną twarzą, starannie skcentując wiekie P.

Cztery osoby patrzą na mnie wzrokiem nieufnym. Pozdro dla kumatych, czy radiomaryjna wariatka? Tyle pytań. Pozostawiam ich bez wyraźnej odpowiedzi. Żuję drożdżówę, dopojam, wychodzę.

Przy wyjściu pan z kucykiem pokazuje torcik bezowy:
– Jak pani chce dziś świętować, to pani to weźmie. Smaczne i w dobrej cenie.

Jednak pozdro.

Nikt nie krzyczy, że pamięta

2 października to smutne święto wypędzonych z domów cywili, dziewczynek z jedną zabawką i ich matek, które jak stały wyszły z mieszkania, zostawiając w nim trupy mężów i całe swoje dotychczasowe życie.

3 października 1944 r. Kazimierz Iranek-Osmecki i Zygmunt Dobrowolski, upoważnieni przez Tadeusza Bora Komorowskiego, podpisują z Erichem von dem Bachem akt kapitulacji kończący Powstanie Warszawskie. Powstańcy, którzy poszli do niewoli zostali uznani za jeńców wojennych, a cywilie… No, cóż.

Tę historię akurat znam z pierwszej ręki. Dziewczynka na zdjęciu, to moja matka. Pierwsze zdjęcie jest zrobione w czasie wojny. Moja matka czeka tu przy furtce na swojego ojca. Stała tam całymi dniami. Również po tym, jak niemieckie gadzinówki opublikowały listy katyńskie. Nie wyobrażam sobie na ile kawałków pękło babci serce.

Na drugim zdjęciu matka stoi w żoliborskim parku Żeromskiego, Alinę pewnie poznajecie. Wczoraj miałam w ręku tę klamkę.

W październiku 1944 to dziecko, jego matka i wszyscy mieszkańcy mojego miasta zostali wyrzuceni z domów i przetransportowani do obozu w Pruszkowie, a stamtąd do obozów koncentracyjnych albo na roboty.

Matka z babcią skakały z pociągu do Pruszkowa. Obozu unikneły, ale do stycznia 1945 tułały się pod Warszawą. To z tamtych czasów mojej babci zostało przysłowie: zrób komuś przysługę, a będziesz miał wroga do końca życia, a matce PTSD, którego nikt nie zauważył, lęk separacyjny i nerwica.

3 października nie ma syren, rac, przemówień.

3 października nikt nie krzyczy, że pamięta, nie zakłada patriotycznych koszulek, nie organizuje koncertu powstańczych piosenek.

3 października  to smutne święto wypędzonych z domów cywili, dziewczynek z jedną zabawką i ich matek, które jak stały wyszły z mieszkania, zostawiając w nim trupy mężów i całe swoje dotychczasowe życie.

3 października to święto naszych matek i babek. Nasze święto.

Gloria victis.

Naród oszalał na punkcie szczepionek, apteki ich nienawidzą

Zapisy na szczepienie COVID-19 (polecam, nie zapraszam do dyskusji) w IKP są na połowę października. Jak sie uda wcześniej, to w bonusie system zapisuje po 4 osoby na jedną godzinę albo osobę co pięć minut. Efekt taki, że apteki chwilę przed terminem dzwonią i odwołują. Odwołali mnie dwa razy, za trzecim odwoływaniem wyjęczałam przez telefon szczepionkę na litość:

– Paniiiie, ja mam esem, ja jestem na immunosupresantach, mnie ten covid zabije…

Odrobinę dramatyzuję, bo już raczej nie zabije, ale wolałabym nie powtarzać, przechodzę ciężej, niż osoba bez chorób towarzyszących i bardzo nie powinnam chorować, bardziej niż ci bez neurologicznych obciążeń.

Trochę na krzywy ryj mnie zapisali. Nieco nieufnie pojechałam, bo z krzywym ryjem różnie bywa. Na wszelki wypadek najpierw dokonałam aptecznych zakupów, a potem strzeliłam z biodra, że w zasadzie ja na szczepienie. Okazało się, że owszem jestem na liście, ale nie tej z IKP. Zaskoczenie – zero.

Wypełniłam ankietę, podwinęłam rękaw, zaszczepiłam się.

Nawet wymieniłam small talk, że super, że naród się szczepi, nikt się nie spodziewał, ale z organizacją i infrastrukturą to nie poszło najlepiej. Wyszłam zaszczepiona, usiadłam, odsiaduję NOPy i ewentualny wstrząs anafilaktyczny.

Do okienka podchodzi starsza kobieta w różowej czapce włóczkowej, posługująca się językiem polskim, mniej więcej jak ja hiszpańskim. Pani w okienku równie pomocna, co bezradna.

– Na gardło? – uściśla rozpaczliwy język migowy. – Ale co się dzieje?
– Pieć. – mówi wyraźnie pani przy okienku.
– Pięć? – farmaceutka próbuje. – Ale co pięć?
– Neee. Pieć. Pieci. Peć. Pece. – próbuje pani z gardłem.
– No, to ja nie wiem, co pani dać. – w głosie słychać już pełną rezygnację.
– Piecze. – mówię głośno i wyraźnie. – Panią piecze gardło.
– TA!!! – krzyczy kupująca.
– Taaak? – upewnia się sprzedająca.

Transakcja wykonana. Kierowca autobusu klaszcze. Gromadnie zebrana w aptece ludność patrzy na mnie z wyraźnym uznaniem i aprobatą, pani od gardła z wdzięcznością i niedowierzaniem. Fala sympatii sprawia, że prawie spadam z krzesełka.

Co mam powiedzieć? Że dając antytalent do języków, dobra bogini podarowała tajemnicze umiejętności komunikacji niewerbalnej, obejmujące nie tylko wrażliwość na język ciała, ale też rozumienie na jakimś poziomie meta? Niby miałam czas się przyzwyczaić, ale dalej potrafi zaskoczyć. Wykorzystując rzadko dar przejechałam całą Europę i przy pomocy układów choreograficznych, zwanych w rodzinie „lambadą”, porozumiałam się skutecznie w krajach, gdzie angielski jest równie popularny, co quechua. Dogadałam się z nadmiernie entuzjastycznym Rumunem (dwugodzinna dyskusja o okolicznych atrakcjach). Nie wiadomo skąd, nie tylko rozumiem niemiecki, ale też zdarza mi się go symultanicznie tłumaczyć na angielski, a z Hiszpanami dogaduję się zdumiewająco dobrze, choć ja ciągle dos manos, tres palabras i Google Traductor

Poza tym, że mam dziś dzień dobrych uczynków, to zebrałam kolejną dykteryjkę do zbioru: ja i języki obce.

Kredytowy kartofelek, pamiętamy.

Dzisiaj w nocy przyszło sirocco

Śpię sobie jak człowiek przy otwartym oknie. W domu 28, na zewnątrz 27, daje się żyć. WTEM, wicher i zza okna ktoś włączył suszarkę do włosów.

Ja człowiek z północy, zaspany, nie bardzo kumam, co się dzieje, zawsze się otwierało okna jak było za ciepło, szczególnie nocą. Ale tutaj ewidentnie coś za oknem chce mnie zabić.

Patrzę na termometr i nie wierzę. W kilka minut temperatura na zewnątrz skoczyła do 34 stopni. W nocy. Zamykam okna, drewniana framuga wystawiona na podmuchy ma zdecydowanie więcej niż 34 stopnie. Ma więcej niż ja, czyli koło 40.

Wiało NE. Suche, gorące, obrzydliwe.

Womansplaining

Pan od odnawiania mebli wnosi stół przez wąskie drzwi.
– Chyba bokiem i musi się pan tak złamać, bo się nie zmiesci… – mówię, bo chcę być pomocna.
Pan, który nie jeden stół, przez niejedne drzwi już wnosił patrzy na mnie dość ponuro i mówi:
– To chyba womansplaining. Należy się nam…
Wzruszam ramionami, zaraz womansplaining.
– Niech się pan nie przejmuje, jestem czwartym pokoleniem matriarchatu – wyjaśniam pogodnie.

Meble weźmie.

Szpital. Przegląd. (Spoiler: przeszłam)

Ja: przez skomplikowany tryb życia grymaszę przy terminach i wybłagałam przesunięcie odbioru leków o dwa tygodnie, żeby nie wracać do Polski w lutym.

Moja najlepsza neurolożka wertuje kalendarz: Pani jest opóźniona?

Ja: Mówią, że nie… Ale to pani jest lekarzem…

Moja najlepsza neurolożka: umiera.

Beskidy. Stoję na tarasie i kontempluję krajobraz banalny w urodzie, ale kojący.

Poziom zadowolenia 9/10. Na podwórko wchodzą dwie osoby…
– Kto pani zdaniem jest źródłem szczęścia i zrozumienia w rodzinie?
– Pierzasty wąż Quetzalcoatl.
– Słucham!?
– Moim zdaniem źródłem szczęścia jest pierzasty wąż Quetzalcoatl.
– Tak pani zatem uważa.
– Tak. Właśnie tak uważam.
– Do widzenia.
– Do widzenia.

Warszawa-Malaga 10 marca 2022

Żyję ponad 50 lat w cieniu wojny.
Urodziłam się 24 lata po 2WŚ. Dla proporcji – 24 lata temu był 1998.
Moja Babcia, która mnie wychowywała, moja matka, to dwie chodzące wojenne traumy. Częścią nasiąkłam. Książki, filmy, rocznice. Wojna była wszędzie.

Bałam się. Jako dziecko żyłam w cieniu Zimnej Wojny. Co chwila miała na mnie lecieć rakieta. W szkole uczyli mnie, żeby w razie wojny atomowej położyć się pod oknem, przy kaloryferze i przykryć gazetą. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego choroba popromienna ma być jakaś przyjemniejsza pod kaloryferem.
Śpiewałam, że „do domu wrócimy, tylko załatwimy, parę ważnych spraw” i że „róża czerwono, biało kwitnie bez”, ale oczywiście „nikt z nas nie pęka, chociaż krucho jest”. Bawiliśmy się w wojnę.

Potem komuna upadła, weszliśmy do NATO, skończył się Związek Radziecki, Niemcy okazali się całkiem spoko ziomkami. Przerobiliśmy Getto, Powstanie, Treblinkę, a potem Srebrnicę, Mostar, Sarajewo. Mieliśmy pacyfki i gołabki pokoju. Hippisów i punków.

I wiecie? Mam 53 lata, od 2WŚ minęło 77 lat, a ja siedzę w przepełnionym samolocie pełnym zmęczonych kobiet wysyłającym swoim mężom na Ukrainie zdjęcia z samolotu, że są bezpieczne, dookoła słyszę płaczące dzieci ściskające w brudnych łapkach jedną zabawkę, którą pozwolono im zabrać, a w słuchawkach słyszę:
Did-did-did-did you see the frightened ones?
Did-did-did-did you hear the falling bombs?
Did-did-did-did you ever wonder why we had to run for shelter when the promise of a brave new world unfurled beneath the clear blue sky?

I robi mi się jakoś strasznie, strasznie źle, bo wszystko już było.
Bo nic się nie nauczyliśmy i na nic nie zasługujemy.
Bo zawsze przyjdzie ktoś, kto zmusi kobiety z dziećmi do uciekania.
I nie wiem, czy jestem bardziej wkurwiona na Putina, czy jest mi żal tych wszystkich, których w tym samolocie nie ma…

Nie myl krawiectwa z chirurgią

– Przepraszam – mówię spóźniając się na obiadek – ale miałam złapane dwa kawałki i chciałam je przeszyć. Musiałabym układać jeszcze raz, żeby dobrze zszyć ten palec.
– Jaki palec. – w głosie Aleksandra jest dużo spokoju, cień troski i kropka nienawiści.
– W rękawiczce rowerowej!
– A. Bo myślałem, ze znowu się pochlastałaś – w głosie jest dalej dużo spokoju, ale tym razem też ulga.
– W rękawiczce. Ale szanuję, ze nie dość, że uwzględniasz moje zdolności urazowe – mówię drapiąc się po strupach na łokciu zrytym po przelocie przez kierownicę w rowerze – ale też uważasz, że jestem w stanie się pozszywać się między zupą a drugim.

Karminadle śląskiej teściowej

Kilkanaście lat temu uczestniczyłam w proszonym obiedzie w Zapasiekach. Za stołem siedziało kilka osób z rodziny AJSa i znajomi rodziców. Ja byłam wtedy względnie świeżym nabytkiem, wyposażonym pakiet niezręcznych oczekiwań, z wegetarianizmem na czele. No, umówmy się tradycyjny śląski obiad, na początku lat 2000, wegetarianom oferował ziemniaki. Modra kapustka też dawała radę, ale już kluski śląskie trzeba było odrapywać ze skwarek (przecież to nie jest mięso!).

Trochę później Aleksander zaczął mi serwować wegeobiadki śląskie, z kluskami, sojowymi skwarkami, pulpetami z seitana, w sosie i z sałatką babci z Kochłowic. Ale te kilkanaście lat temu siedziałam za stołem, jak święty turecki na kazaniu i słuchałam zachwytów nad karminadlami Isi. Kopnęłam Aleksandra, wymusiłam informację, czym tak w zasadzie właśnie się zachwycamy i czy powinnam podzielić zachwyt, choć instynkt mi podpowiadał, że mówimy o jakimś mięsie. Miałam rację. Okazało się, że moja teściowa robi rewelacyjne kotlety mielone. Zmilczałam więc.

Wspominałam tę historię chętnie, opowiadając o nieporozumieniach językowych ze Ślązakami, więc jak udało mi się w Lidlu w Wiśle kupić wegemielone, uprosiłam teściową o zrobienie wersji bez mięsa.

Przed Państwem „karminadel Isi” w wersji wege. Nie jest przereklamowany. AJS mówi, że lepszy niż mięsny.

Apostazja to porzucenie wiary chrześcijańskiej

Czy warto dokonywać apostazji?

15 sierpnia 2019 oficjalnie wystąpiłam w Kościoła Katolickiego. Mam na to papiery.

Pochodzę z rodziny umiarkowanie wierzącej. Babcia stosowała się dokładnie do zaleceń Katechizmu – w niedzielę do kościoła, przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym komunię świętą przyjmować, odfajkowane, zbawienie checked. Jeśli jest Niebo, to babcia spotka tam swoich najbliższych, których wybiła wojna i niesprzyjające okoliczności i, jak mówił Błażej Pascal, zyska wszystko, a jeśli nie ma nie straci nic.

Mała poganka

Zostałam ochrzczona jak wszyscy albo przynajmniej znakomita większość. Trochę później niż standardowy Polak-katolik, bo miałam dwa lata i wiałam po całym kościele. Ksiądz podobno potem powiedział, że broniłam się przed chrztem jak pierwsi chrześcijanie. Ha ha. Bardzo śmieszne.

Moja niewierząca, agnostyczna matka, wychowywała mnie w szacunku do wiary, ale całkowicie bez przekonania. Czasem do “kaksiółka” mnie zabierała, jakiś paciorek mówić kazała, ale całość była umiarkowanie intensywna. Dość powiedzieć, że jak jako trzylatka spadłam z huśtawki w grząskie błocko, matka postanowiła mnie zdyscyplinować i odwołując się do sił nadprzyrodzonych poinformowała mnie, że oto właśnie pokarała mnie Bozia, bo miałam na huśtawkę nie iść. „Ale wstrętna ta Bozia” skomentowałam i na tym się skończyła moja wiara w ingerencję czynników nadprzyrodzonych.

Ochrzczona i posłana do pierwszej komunii miałam z Kościołem coś w rodzaju paktu o nieagresji. On ode mnie nic nie chciał, a ja od niego. Czasem wpadałam na Pasterkę albo posłuchać organów w jakimś ładnym kościele, ale z religijnych uniesień najbardziej ceniłam chłód średniowiecznych katedr.

Z czasów bywania w kościele źle wspominam poczucie winy, które miałam, że nie mogę sobie przypomnieć żadnych grzechów, bo przecież wszyscy ludzie są tacy strasznie grzeszni, więc ja jeszcze bardziej, bo nawet nic mi do głowy nie przychodzi. Grzeszna ośmiolatka.

Dorastałam w latach ‘80, kiedy chodzenie do kościoła było manifestacją. Więc chodziłam, bo MY w kościele, a ONI w partii. Jakoś w okolicy matury i końca wyraźnego podziału na my/oni chodzić do kościoła przestałam.

Balansowałam między wspomnianym już Pascalem, a chłodnym ateizmem. Z racji samozaparcia matki miałam maturę z religii, którą mi chyba z łaski dał najtolerancyjniejszy ksiądz jakiego znałam, bo nie rokowałam i on to wiedział. A ja wiedziałam, że wie.

Syna ochrzciłam dla świętego spokoju

Przepraszam cię, Jakubie, byłam miękką kiszką. Moja niewierząca matka cisnęła, że dziecko musi wzrastać w religii , będą mu dokuczali w szkole, bo dość, że mięsa nie je i rodziców ma silnie paczworkowych. Teraz wiem i wam też mówię: dziecko nie musi wzrastać w religii, nikt mu nie będzie dokuczał, a jeśli będzie chciał dokuczać, to kij znajdzie.

Najtolerancyjniejszy ze znanych mi  proboszczów, jeden z tych Dobrych Księży™, Jakuba ochrzcił, a pani kancelistka nie omieszkała mnie poinformować, że ksiądz Indrzejczyk, to chrzci wszystkie nieślubne dzieci, z całej Warszawy się zjeżdżają.

Sporo po chrzcie Jakuba, a zanim Indrzejczyk został kapelanem Lecha Kaczyńskiego i zginął w katastrofie smoleńskiej, spotkałam go przypadkiem. Zapytał mnie wtedy, czy chodzę do kościoła gdzie indziej, czy „mam własne przemyślenia”. Miałam własne, dość konkretne przemyślenia, ale doceniłam delikatność formy w tym pytaniu.

Całkowity brak potępienia, czy nacisku w bańce w której się poruszałam sprawił, że traktowałam kościół jak nieszkodliwą ciotkę, którą się spotyka raz do roku na imieninach, a ona wtedy opowiada śmieszne rzeczy i deklamuje wiersze Gałczyńskiego.

Doktrynę katolicką znam dość dobrze, co nie raz później mi się przydało, ale traktowałam ją równie poważnie jak wiarę w pierzastego węża Quetzalcoatla, przeczytane książki uświadomiły mi, że religia to skomplikowany twór spajający potrzebę wspólnoty i regulacji społecznych, a redukujący strach przed śmiercią. Nic atrakcyjnego. Świątynie Jowisza były większe, a Amon Ra umierał codziennie i o poranku zmartwychwstawał, a religie starożytnego Egipty trzymały się 4000 lat i miękko morfowały.

Mam mnóstwo wierzących przyjaciół z którymi zgadzaliśmy się w kwestii pryncypiów i rzeczy ostatecznych, acz ziemskich, że należy być uczciwym człowiekiem, pomagać słabszym, szanować bliźnich, być dobrym dla zwierząt, płacić podatki i nie narzucać innym swoich przekonań. Tyle, że oni chodzili do kościoła, a my nie.

Tak było do czasu, kiedy te cudze przekonania zaczęły wchodzić w moje życie. Krzyże wiszące wszędzie i msze z okazji rozpoczęcia roku szkolnego, były irytujące, ale wydawały się względnie nieszkodliwe. Kolejne wizyty Naszego Papieża, nawet ciekawe społecznie.

I coś się zmieniło

Kościół z sojusznika w walce z „Komuną” i nudnej ciotki deklamującej ciągle te same wiersze, stał się agresorem. Zaczął wchodzić bezpośrednio w moje życie, zdrowie, portfel. Sejm nie zgodził się na refundowanie leków antykoncepcyjnych. Żaden z siedmiu grzechów głównych nie mógł się równać straszliwej zbrodni jaką stało się kochanie człowieka tej samej płci. In vitro stało się grzechem. Aborcja z zabiegu medycznego, czasem ratującego życie, stała się grzechem śmiertelnym, obłożonym ekskomuniką i główną osią podziałów społecznych. Długo nie rozumiałam dlaczego kompromisu aborcyjnego z Kościołem Katolickim nie możemy wzorować na kompromisie transfuzyjnym, jaki państwo ma zawarty ze Świadkami Jehowy. Oni uważają transfuzję za grzech, więc nikt im jej nie robi.

Okazało się, że dajemy się gotować, jak te żaby albo jak kobiety w drastycznie bolesnej „Opowieści Podręcznej”. Kościół oszalał na punkcie naszej seksualności, wśród moich znajomych pojawili się proliferzy i uczestnicy Marszów Niepodległości, ja pożeglowałam w stronę pro-choice, elegiebetu i lewicy. Zradykalizwaliśmy się i już nie dało się rozmawiać.

Jak się wypisać z Kościoła?

Przynależność do Kościoła zaczęła mnie uwierać. Z jednej strony od lat byłam ateistką, wiarę traktowałam równie poważnie jak wiarę we, wspomnianego już, pierzastego węża Quetzalcoatla, a z drugiej co chwila słyszałam, że 97,7% społeczeństwa jest katolickie. Postanowiłam się wypisać.

Kilka lat luźno nosiłam się z tą myślą, uznając, że ani mnie Kościół ziębi, ani grzeje, aż wiatru w żagle nabrał abp Marek Jędraszewski. Słuchałam o tęczowej zarazie (to moi przyjaciele), że aresztowanie kardynała pedofila, to prześladowanie chrześcijan, że prawdziwa rodzina, to małżeństwo, a ja z nieślubnym dzieckiem i tym samym partnerem od 20 lat jestem cywilizacją śmierci.

Słuchałam straszenia, że ‚Halloween’ sięga do pogańskich obchodów święta duchów i celtyckiego boga śmierci, a z dyni można zarazić się demonem. Z niedowierzaniem przecierałam oczy widząc, jak Jego Eminencja powołuje się na kronikę Kpinomira, spisaną przez Rechotosława, z której arcybiskup wywodzi wniosek, że Mieszko po ślubie z Dobrawą dokonał chrześcijańskiej rewolucji obyczajowej i oddalił siedem pogańskich żon Całusławę, Biustynę, Błogominę, Udowitę i Pieściwoję oraz bliźniaczki Rębichę i Pępichę.

A jak już przestałam się śmiać, dowiedziałam się, że jestem ideologią żęder i czerwoną, czy też tęczową, zarazą. To nie były niszowe wystąpienia Natanka, czy Międlara. To wypowiedzi wysoko postawionego hierarchy, autorytetu moralnego, profesora nauk teologicznych, zastępcy przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, arcybiskupa metropolity krakowskiego, mianowanego przez światłego papieża Franciszka. Miałam dość.

Jak wygląda apostazja

Z internetu pobrałam dokumenty, wypełniłam. Dla zainteresowanych spisuję w punktach:

  1. Bierzesz z parafii świadectwo chrztu.
  2. Wypełniasz dokument Oświadczenie woli: Akt Apostazji.
  3. Podobno już nie trzeba, ale dla świętego spokoju znajdujesz dwóch ochrzczonych świadków, którzy podpisują dokumenty.
  4. Wypełniasz Rezygnację z członkostwa w Kościele rzymskokatolickim będący odwołaniem do RODO, na podstawie którego, oczywiście, cię nie wykreślą, ale nie mają również prawa cię liczyć do tych 97,7%.
  5. Dokumenty drukujesz w trzech egzemplarzach, świadectwo chrztu kserujesz.
  6. Idziesz ze świadkami do kościoła, gdzie ty, świadkowie i proboszcz podpisujecie trzy kopie. Dwie zostawiasz w parafii, obie muszą być zawiezione do Kurii. Jedna potem wraca do ksiąg parafialnych. Jedną zabierasz, żeby mieć dokument, jeśli coś by nie zadziałało.
  7. Ksiądz ma obowiązek poinformować cię, jakie prawa tracisz poza zbawieniem. Nie możesz być rodzicem chrzestnym, świadkiem na ślubie kościelnym i nie pochowa cię ksiądz.
  8. Mniej więcej po miesiącu z kurii przychodzą podpisane dokumenty z numerem kancelaryjnym.
  9. Prosisz w parafii o wydanie dokumentu poświadczającego odejście z Kościoła, koniecznie z tym numerem. Ja dostałam świadectwo chrztu z adnotacją Anna-Maria Siwińska dokonała apostazji poprzez formalny akt wystąpienia z kościoła rzymskokatolickiego. Nr 2186/s/2019
  10. Jesteś apostatą.

Co po apostazji?

Piekło się nie otworzyło, woda święcona nie syczała, jak wychodziłam z kościoła. Myślałam, że to formalność bez znaczenia. Ale okazało się, że pierwsze dni czułam, jakby ktoś zdjął mi głowy duży ciężar. Duże słowa, ale poczułam się wolna. Katedry dalej oglądam, zdjęcia kościołów nie są prześwietlone.

Moja parafia, to jedno z tych „dobrych” miejsc. Rozmowa zarówno z proboszczem, jak i z kancelistką była nadzwyczaj uprzejma, dotyczyła głębokiego humanizmu, miłości bliźniego, wartości uniwersalnych i mojego głębokiego przekonania, że warto być dobrym na ziemi, bo raczej nie będzie za to ani kary, ani nagrody, więc szkoda byłoby ten czas zmarnować, drugiego życia nie będzie. Kancelistka wyglądała na zmartwioną.

Operacja wydawania dokumentów przebiegła w przyjaźni, pani kancelistka i proboszcz po rozmowie ze mną ubolewali, że Kościół traci „wartościową osobę o głębokich przemyśleniach i rozległej wiedzy”. Mimo, że starałam się być naprawdę UROCZA, to powiedziałam, że Kościół ciężko na to zapracował.

Grzechy Kościoła

Wkurzają Cię doniesienia o kolejnych molestowanych przez księży dzieciach, czytasz co pisze Katarzyna, która jako 12-latka była miesiącami gwałcona przez księdza z zakonu Chrystusowców, nie możesz patrzeć na złą wolę episkopatu i przenoszenie z parafii do parafii i czujesz się bezsilny? Nie jesteś bezsilny, możesz bardzo dużo. Bez Ciebie nie będzie kościoła. I bez ciebie. Bez ciebie też. I pana z tyłu. I pani.

Po apostazji nie legitymizujesz ich nadużyć coniedzielną obecnością w kościele. Tak, wiem. Twój kościół jest ok, a ksiądz Pipsztycki to złoty człowiek. #NotAllPriests. Oczywiście. Ale ten kościół, to nie ty, twoja rodzina, moja przyjaciółka z KiK i połowa Gazety Wyborczej (tak, tak, tej samej), to Jędraszewski, Hoser, ksiądz Andrzej Dymer ze Szczecina, ksiądz Michał Moskwa z Tylawy (ten bioterapeuta z rękami w dziecięcych majtkach, którego „ciumków” bronił najnowszy sędzia TK Stanisław Piotrowicz) czy wreszcie ksiądz Henryk Jankowski, Marcial Maciel Degollado czy Józef Wesołowski. [1]

Nie musisz się już wstydzić za wypowiedzi, że dziecko „lgnie i wciąga” (abp Józef Michalik, październik 2013) czy usprawiedliwiania pedofili, bo rzekomo dzieci same wchodziły do księżowskich łóżek, bo „ich życie intymne potrzebowało wcześniejszego zaspokojenia” (ks. Ireneusz Bochyński w odpowiedzi na wypowiedź Józefa Michalika, październik 2013). Możesz też obejrzeć film Sekielskich bez poczucia winy, że cokolwiek cię z tymi zwyrodnialcami łączy. Nie zastanawiasz się za długo, dlaczego suspendowany jest Wojciech Lemański, a zakaz wypowiadania się ma Adam Boniecki.

Z pewnym rozbawieniem czytasz wypowiedzi jezuity Grzegorza Kramera. To tzw. światły ksiądz, ten z tych dobrych, tolerancyjnych, rozmawiających z ateistami i innowiercami. Flirtuje z Gazetą Wyborczą. Nielubiany przez ortodoksów. Tymczasem przy okazji „bezczeszczenia hostii” (Bełchatów, listopad 2019) ten dobry zakonnik bez cienia wstydu rozważa, czy w sytuacji granicznej ratowałby opłatek czy człowieka. Co więcej, żeby tę świeczkę i ogarek, nie daje konkretnej odpowiedzi na to pytanie, żeby puścić oko do przyjaciół z liberalnych mediów, a z drugiej strony nie podpaść swoim przełożonym, bo go suspendują za ratowanie cywila zamiast przeobrażonego Pana Jezusa. Ale możemy mieć nadzieję, że jeśli będziemy tonąć w szambie wraz z hostią, to Grzegorz Kramer nie będzie się jednak za długo zastanawiał.

A my dalej na poważnie rozmawiamy z ludźmi, którzy mówią: „trzynastolatek przy policji tłumaczył, że bolał go ząb i dlatego wypluł Pana Jezusa i schował do kieszeni” … i nie umieramy ze śmiechu. Gdyby ktoś mówił o skrzatach szczających do mleka zapewne nie potraktowalibyśmy tego z należną powagą. A wyplutego Pana Jezusa łykamy jak gęś kluskę. Znaczy właśnie nie łykamy, tylko chowamy do kieszeni… A zresztą, nieważne…

Po apostazji nie przestaje to wszystko wkurzać, ale wkurza tak samo jak inne zło świata: obrzezanie dziewczynek w Afryce, mordowanie innowierców we wszystkich religiach świata, tortury. „Nie w moim imieniu” nabiera całkowicie innego znaczenia.

Chcesz być apostatą?

Jeśli jesteś ochrzczony, nie wierzysz w Boga i przeszkadza ci, że funkcjonariusze Kościoła szczują na twoich kolegów, nie pisz buntowniczych postów w internecie. Nie kłóć się z babcią przy wigilijnym stole. W kościołach, jak w każdej instytucji głosuje się nogami. Wypełnij papiery i się wypisz. Gotyckie katedry tego nie poczują. Jeśli wierzysz, zastanów się ile dobra zostało w tej instytucji, ile miłości bliźniego.

Teraz, jak słyszę kolejne bzdury albo skandaliczne słowa na temat moich przyjaciół z elgiebetu, osób nieheteronormatywnych czy dzieci z in-vitro i ich rodziców, to wiem, że panowie w koronkach i sukienkach, rzymskich strojach i śmiesznych czapkach, nie mówią w moim imieniu. Od 15 sierpnia nie zaliczam się do 97,7% społeczeństwa. Nie jestem członkinią Kościoła Katolickiego. Nie tęsknię.

[1] Książki z których korzystałam:

Radosław Gruca; Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ który ją kryje
Bożena Aksamit, Piotr Głuchowski; Uzurpator. Podwójne życie prałata Jankowskiego
Frédéric Martel; Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie
Franca Giansoldati; Demon w Watykanie Legioniści Chrystusa i sprawa Maciela

Wiedza pacjenta

Diagnoza SM może być trudnym emocjonalnie przeżyciem. Sprawia, że u pacjenta pojawia się wiele pytań o chorobę, jej skutki dla całej rodziny, o jego przyszłość. Anna-Maria Siwińska ze stwardnieniem rozsianym żyje już 11 lat. Nam zgodziła się opowiedzieć o swojej walce, emocjach, codzienności.

Pamiętasz jak to wszystko się zaczęło, jakie miałaś pierwsze objawy?

2008 majówka. Ponad 400 km za kierownicą po pracy, zmęczone oczy, jednym okiem widzę jak przez zaparowaną szybę. Następnego dnia, po wyspaniu się jest jeszcze gorzej. Okuliści nie wiedzieli co mi jest, w badaniach nic nie wychodziło. Dziś wiem, że pozagałkowe zapalenie nerwu wzrokowego (PZNW) daje między innymi takie objawy, że pacjent nic nie widzi i lekarz nic nie widzi. Okuliści dawali mi skierowania na oddział okulistyczny, gdzie mnie nie przyjmowano, bo nie było widać, że coś mi jest. Mam na pamiątkę: cztery skierowania. Dzisiaj wiem, że nawet jeśli nie wiedzieli, że PZNW to wskazanie do SM, to powinni mnie wysłać na neurologię, rezonans i badanie wzrokowych potencjałów wywołanych.

Po drugim zapaleniu wreszcie ktoś wpadł na to, żebym poszła do neurologa, a tam po rezonansie, już szybko poszło z diagnozą.

Jak wyglądała postawienie diagnozy czy lekarz szybko trafnie rozpoznał chorobę?

Pięciu okulistów, w tym w szpitalu – nie. Neurologowi wystarczył obraz rezonansu z bardzo charakterystycznymi aktywnymi zmianami demielinizacyjnymi. Potem z diagnozą jeszcze kilka miesięcy czekałam na przyjęcie w przychodni przyszpitalnej. Mam lekarkę, która bardzo cenię i mam do niej zaufanie.

Kiedy człowiek słyszy diagnozę SM to świat chyba staje w miejscu, czy mogłaś liczyć na jakieś wsparcie?

Przyznam, że wsparcia szukam najpierw we własnej głowie, potem wśród najbliższych. Systemowego wsparcia nie miałam żadnego i nawet nie pomyślałam, żeby go szukać. Diagnoza to było wiadro zimnej głowy na głowę, a ja wtedy działam zadaniowo – aha, jestem chora, ok. Trzeba się dowiedzieć, leczyć, znaleźć lekarza, któremu zaufam. Nie ma czasu na stawanie w miejscu. Potem jest trochę gorzej. Po kolejnym rzucie, kiedy chodziłam z laską, nie miałam czucia od pasa w dół, z porażonymi rękami, którymi nie umiałam się podpisać, zaczęło do mnie docierać, ze może nie być tak wesoło. Jeśli chory potrzebuje sobie poukładać w głowie, to warto skorzystać z pomocy psychologa/psychoterapeuty. Tyle, że system wsparcia psychologicznego w państwowej służbie zdrowia jest rozpaczliwy. Jeśli nie znajdziemy prywatnie pomocy, to nie mamy na co liczyć.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dziś jesteś pod kontrolą neurologiczną, jak leczona jest w Twoim przypadku choroba?

Nie wyobrażam sobie jak osoba z SM może nie być pod opieką neurologa i szpitala. To znaczy wyobrażam sobie, bo wiem, jak wygląda nasza służba zdrowia, ale w SM przy rzutach ważna jest natychmiastowa reakcja, żeby stan zdrowia nie pogorszył się. Dla odmiany na państwową opiekę neurologiczną nie mogę powiedzieć złego słowa. Jestem pod opieką dużego szpitala i mam poczucie, że jak coś się będzie działo, to tam mi pomogą.

Od 2009 roku jestem leczona lekami immunosupresyjnymi. Od 2012 nie miałam rzutów, a mój stan jest w miarę stabilny. Zawdzięczam to lekom, bo choć SM jest nieuleczalne, to mamy leki, które mogą powstrzymywać postęp choroby, ale też cholernie ważna jest aktywność fizyczna, bo bez ruchu, aktywności, rehabilitacji „sypiemy” się znacznie szybciej. Dotyczy to nie tylko chorych.

Staram się być dla siebie dobra – dobrze i zdrowo się odżywiać, wysypiać, nie denerwować. To ostatnie udaje mi się najmniej.

Czy choroba zmieniła bardzo Twoje życie, jego komfort?

W ciągu 10 lat u każdego się sporo się zmienia. Ja się musiałam dostosować do choroby, ale nie wydaje mi się, że zdrowa byłabym w drastycznie innym miejscu życia. Mam to szczęście, że dobrze reaguję na leczenie, choroba ma łagodny przebieg, co nie od początku było oczywiste. Trochę mi poprzestawiała priorytety, ale chyba nie wpłynęła na komfort życia.


OLYMPUS DIGITAL CAMERA
© by Anna-Maria Siwińska


Moje życie z SM z portalu Wiedza Pacjenta

Kiedy TVP wchodzi za mocno

Jestem przyzwyczajona, że moja OMC (o mało co) teściowa mówi cytatami z TVP. Podziwiam skuteczność i podziwiam osoby jak Magda Biejat, które umieją spokojnie te bzdury kontrować na wizji w sposób absolutnie mistrzowski. Polecam Magdę w TV Republika, nie będę linkowała.

Ale faktem jest, że widzowie TVP dostają gotowe paczki informacyjne, wielokrotnie powtarzane i łatwe w dalszym kolportażu. Dotyczyło to PO i „opozycji totalnej”, dotyczy osób LGBTQA+. Niestety, ja nie umiem odpowiadać na te brednie spokojnie, gdyż (jak twierdzą zgodnie Jakub, mój syn i Małgorzata, jego dziewczyna – jestem kodziarzem lewicy, precz z kaczorem dyktatorem, a nie wróć – równość małżeńska dla wszystkich, matriarchat i szczęście za darmo!!!). I zaraz zaczynam krzyczeć.

Przyznam, że oglądam TVP. Z wypiekami, nawet czasami Wiadomości na VOD. 20 lat życia spędziłam w kraju dysponującym zaawansowanym aparatem propagandowym i umiem słuchać między wierszami. Czasami nawet słyszę o czym milczą. Dlatego nie dziwi mnie co mówią ludzie, którzy ufają łagodnej twarzy Danuty Holeckiej (sprawdzić, czy jej nie ucharakteryzowali akuratnie na jednego z dyktatorów, ciekawe czy ten stylista jeszcze pracuje)

Wczoraj podsłuchałam jak moja matka, przez telefon, usiłuje rozpaczliwie kontrować jakieś rewelacje o Paradach Równości i Czarnych Marszach, profanacjach mszy świętej, pizdomonstrancji i o homoseksualistach adoptujących chłopców celem zhomoseksualizowania ich oraz (najlepsze), że homoseksualizm = pedofilii, a już na pewno każdy pedofil to homoseksualista.

Jako kodziarz lewicy eksplodowałabym pytaniem, jakim w takim cudem kształtuje się orientacja homo w rodzinach hetero. Oraz nie powstrzymałabym się przed tezą, że rozmówczyni jest w mylnym będzie, bo to każdy ksiądz jest pedofilem, choć nie każdy jest homoseksualistą.

Ale ja nie o tym:
rozmówczyni jest koleżanką z roku mojej matki, psycholożką pracującą kilkadziesiąt lat w zawodzie. Uniwersytecie Warszawski, Wydziale Psychologii, coś poszło bardzo źle.

Skuteczność propagandy jest wstrząsająca.

Cyfryzacja Polski. Warszawa. Gmina Centrum.

Tymczasem na Żoliborzu #WykluczenieCyfrowe w pełnej krasie. 4 km w linii prostej od Pałacu Kultury.

1️⃣ mieszkaj w dołku
Pomarańcze na ten przykład miały kiedyś zasięg tylko w ogrodzie lub przy oknie tarasowym, obecnie moja Najlepsza Synowa (nie mylić z Ulubioną) zeznaje, że jest już nawet koło łazienki. Ale tak to 10Mb/s, nie szalejmy.
Orange „Nie planujemy inwestycji w najbliższym czasie”
Plus „nie mamy lepszego zasięgu i co nam pani zrobi”

2️⃣ miej kable z lat ’50
wiszą nad garażem sąsiada. Możecie wpaść popatrzeć jak na wietrze bujają się moje bajty. I bity. Heart beaty.
Netia „Nie planujemy inwestycji w najbliższym czasie”

3️⃣ miej TV z satelity na dachu
To mnie boli najmniej. Ale może połączę to z internetem?
Cyfrowy Polsat mamy taki zasięg jak Plus. Jak działa?

Z okna widzę (38 metrów) kamienicę w której brać-wybierać kablówkę. I osiedle przy Promyka (111 metrów), gdzie kilka kablówek bije się o podłączenia. Tyle, że tam się ciągnie 100 metrów światłowodu do 50 mieszkańców, a u nas do 5 #sorryWinnetou
UPC Polska „Nie planujemy inwestycji w najbliższym czasie”

Szanuję bardzo sprywatyzowanie internetu, docenia się to dopiero, jak się zacznie być nieopłacalnym.

Na szczęście kanalizację i prąd mi podłączono w ramach „cały naród buduje swoją stolicę” i jakoś działa, mimo, że zapewne kładzenie tyle metrów rur i kabla było całkowicie nieopłacalne.

Niestety telefon podłączono mi niedługo później, więc działa jak działa, bo jestem w takim cyfrowym limbo, że nawet przed wyborami nikt mi normalnej prędkości netu nie zaoferuje.
A nie mam dużych wymagań 10Mb/s uploadu wystarczy.

Schowek02

Mam SM, co robić?

Masz diagnozę – stwardnienie rozsiane. Nie panikuj. Zdrowa/y już nie będziesz, ale wcześnie wdrożone leczenie sprawia, że Cię nie poskłada. Dobrze dobrane leki spowalniają postęp choroby.

Znajdź dobrego lekarza, któremu zaufasz, niech ci dobierze leczenie. Lekarza, nie znachora. Nie słuchaj, że SM wyleczysz dietą, odżywiaj się po prostu racjonalnie. Nie wierz, że uzdrowi Cię rehabilitacja i ćwiczenia, ale ruszaj się regularnie, bo to Ci pozwoli zachować sprawność jak najdłużej.

To choroba remisyjno-rzutowa, co znaczy, że czeka cię rollercoaster – po zapaści będziesz czuć się lepiej, czasem nawet znakomicie i całkiem normalnie, jak przed diagnozą. Niech cię to nie zwiedzie – dalej masz SM. Nie myl remisji choroby z uzdrowieniem.

Pierwsze dwa lata nie czytaj blogów SMowców i nie zakładaj, że zaraz będziesz niepełnosprawna/y. Co człowiek, to przebieg choroby.

Masz do ogarnięcia:

  1. Głowa – nie zakładaj, że jesteś biedna/y, nieszczęśliwa/y, chora/y i świat się właśnie skończył, bo się nie skończył.
  2. Leki – dobrze dobrane i dobry neurolog – nie wierz w cudowne uzdrowienie i medycynę alternatywną, to dobre dla tych na których sprawdzone metody już nie działają.
  3. Ruch – rower, basen, fitness, pilates, joga, bieganie, co lubisz. Ruch to klucz do spowolnienia choroby i zachowania sprawności – jak najwięcej czochaj nerwy odpowiedzialne na sterowanie mięśniami.
  4. Traktuj się dobrze i życzliwie – dobrze odżywiaj, wysypiaj, nie denerwuj. Nie ma uniwersalniej diety, która pomaga, ale złe żarcie szkodzi na pewno. Nie myśl za dużo o chorobie.

Mam lat +50 i jestem sprawniejsza niż niektóre moje rówieśniczki.
Diagnozę usłyszałam w 2007.