Jestem niepoprawną gadżeciarą. Uwielbiam mniej lub bardziej potrzebne urządzenia elektroniczne. Używam smartfona, tabletu, czytnika e-booków. Wolę kupić GPSa niż nowe buty. W domu jest więcej komputerów niż statystycznych obywateli. Akceptuję małoletnie fanaberie, głoszące, że licealista bez smartfona to jak żołnierz bez karabinu, wszelkie nadwyżki finansowe umieszczam w niezwykle przydatnych urządzeniach elektronicznych, a nawet (czego się nieco wstydzę) umieszczam tam niedobory. No, powiedzmy niektóre zakupy implikują mniejsze zakupy w następnych dwóch miesiącach.
Wiele rozumiem, jestem pełna akceptacji dla mrocznych namiętności i silnego imperatywu #chceto i myślałam, że nic mniej już nie zaskoczy. A jednak.
Dwa dni temu byłam świadkiem rozmowy, w którą się nieopatrznie włączyłam… Dziewczę 20+ pracujące, znając życie, na umiarkowanie wypasioną umowę zlecenie chce iPhona. No, ludzka rzecz, chociaż dla mnie nie do końca logiczna (proszę o pominięcie tego wątku w komentarzach, nie lubię i już). Ok, dziewczę, idź, a kup se iPhona, mówi moje serce, mimo, że dziewczę nieskoligacone mentalnie i poza listą dzieci do adopcji. Tyle, że dziewczę wykombinowało, że oto skorzysta z niesłychanie atrakcyjnej promocji u jednego z operatorów, który daje jej rozmowy do wszystkich sieci (@szok i niedowierzanie), iPhona za złotóweczkę, a wszystko w jednym pysznym abonamencie. Za 160 zł miesięcznie. Słownie sto sześćdziesiąt złotych. Po analizie ofert znalazła się znacznie korzystniejsza oferta za sto czterdzieści złotych. Na dwa lata AKA dwadzieścia cztery miesiące. Ktoś nie ma kalkulatora?
Skomplikowane finansowe losy mojej rodziny, kosztowne zainteresowania i nieopłacalne finansowo inwestycje emocjonalne nauczyły mnie umiarkowanego entuzjazmu do promocji, a praca w mediach dystansu do tego, co oferent chce mi DAĆ za złotówkę i dlaczego to nie mnie się finalnie opłaci. Mnożyć też umiem i wyszło mi, że za dwa lata, kiedy iPhone 4, bo nawet nie 4s zostanie przez dziewczę spłacony to będzie ją kosztował, w zależności od opcji między 3360 a 3840 zł, na rynku będzie wtedy iPhone, na oko, 7, a sprzęt będzie wart między 500 a 1500 zł. Licząc optymistycznie, o ile go szlag, w tzw. międzyczasie, nie trafi.
Za moich szczenięcych latach modne było hasło „nie wierz ludziom po trzydziestce”, które zapewne jest dalej aktualne, ale można by do niego dołożyć „i promocjom za złotówkę”.
Mdli mnie trochę jak operatorzy wciskają napalonym klientom telefony, które będą spłacać przez dwa długie lata.
Ale to nie wszystko. Ostatnio dowiedziałam się, że znajoma, nazwijmy to z przeciwnego bieguna metrykalnego moich znajomych, wymieniła klasyczną, działającą Nokię, na inną klasyczną działającą Nokię. Do tego stopnia klasyczną, że ja, gadżeciara, nie zauważyłam zmiany.
Wymieniła dlatego, że uważała, że jeśli nie podpisze cyrografu na kolejne dwa lata, co wiązało się z telefonem za złotówkę, to operator wyłączy jej telefon, bo się skończyła umowa. I z szybkiego reaserchu wyszło mi, że nie jest odosobniona w takiej opinii i nikt u operatora z błędu jej nie wyprowadził.
Ze smartfonem, a tak naprawdę z internetem w kieszeni, jestem zrośnięta trwale. Do tego stopnia, że wyjeżdżając za granicę na dłużej niż trzy dni kupuję lokalnego pre-paida, którego natychmiast instaluję w moim telefonie. W zasadzie, po moich wojażach mogę się śmiało nazwać Queen of SimCard, bo mam specjalne pudełeczko na towar z połowy Europy. Rozwiązanie polecam, wychodzi taniej niż każdy roaming.
Z internetu w telefonie korzystam, telefon na abonament mam od 1998 roku i uważam, że 60 zł, które płacę, to górna granica moich możliwości i więcej, to byłby rozbój w biały dzień. Owszem, zdarzają mi się trudne miesiące, np. ten kiedy po miesiącu w Norwegii okazało się, że za każde włączenie GPSa telefon naliczał sobie 50 kB albo ten, kiedy na Ukrainie mój nowiutki smartfon, z niewyłączoną automatyczną aktualizacją aplikacji, nagle w Kijowie uszczęśliwił mnie najnowszą wersją Twittera, ale to można uznać za wypadki przy pracy, bo już wiem, jak tego unikać.
Przy ostatniej zmianie telefonu wyszło mi, że znacznie bardziej opłaca mi się trwać przy w niskim abonamencie, wysokim pakiecie internetowym, a dowolnie wybrany telefon kupować na wolnym rynku. I teraz, po roku, kiedy mój smartfon zaczyna powoli nie wyrabiać na zakrętach, a ja już strzelam okiem w kierunku Samsunga SIII, nie mam w perspektywie jeszcze roku ze starym telefonem, bo mogę go wymienić ot, tak dla kaprysu. A abonament dalej niski i dzwoniącym przedstawicielom operatora śmieję się ordynarnie w słuchawkę.
Zarabiając niewiele, w poprzednim zakładzie, spłacałam pracowniczą pożyczkę na samochód (Anetko, jak czytasz, ciepło pozdrawiam). Circa 200 zł miesięcznie, nie majątek. Po roku samochód był już stary, ja do niego przyzwyczajona i z każdym miesiącem rata bolała coraz bardziej.
Tyle, że samochód spłaciłam w dwa lata, jeździłam nim prawie dziesięć i odpracował swoje z nawiązką i uczciwie, czego iPhonowi nie wróżę.
Piszę to z pełną świadomością, że dziewczę z zaróżowionymi polikami, przyjdzie w poniedziałek z nowiuteńkim iPhonem.