Karminadle śląskiej teściowej

Kilkanaście lat temu uczestniczyłam w proszonym obiedzie w Zapasiekach. Za stołem siedziało kilka osób z rodziny AJSa i znajomi rodziców. Ja byłam wtedy względnie świeżym nabytkiem, wyposażonym pakiet niezręcznych oczekiwań, z wegetarianizmem na czele. No, umówmy się tradycyjny śląski obiad, na początku lat 2000, wegetarianom oferował ziemniaki. Modra kapustka też dawała radę, ale już kluski śląskie trzeba było odrapywać ze skwarek (przecież to nie jest mięso!).

Trochę później Aleksander zaczął mi serwować wegeobiadki śląskie, z kluskami, sojowymi skwarkami, pulpetami z seitana, w sosie i z sałatką babci z Kochłowic. Ale te kilkanaście lat temu siedziałam za stołem, jak święty turecki na kazaniu i słuchałam zachwytów nad karminadlami Isi. Kopnęłam Aleksandra, wymusiłam informację, czym tak w zasadzie właśnie się zachwycamy i czy powinnam podzielić zachwyt, choć instynkt mi podpowiadał, że mówimy o jakimś mięsie. Miałam rację. Okazało się, że moja teściowa robi rewelacyjne kotlety mielone. Zmilczałam więc.

Wspominałam tę historię chętnie, opowiadając o nieporozumieniach językowych ze Ślązakami, więc jak udało mi się w Lidlu w Wiśle kupić wegemielone, uprosiłam teściową o zrobienie wersji bez mięsa.

Przed Państwem „karminadel Isi” w wersji wege. Nie jest przereklamowany. AJS mówi, że lepszy niż mięsny.