Misja: dowód rejestracyjny

W Urzędzie nie ma kolejek. Już od kilku lat nie ma. Jest czysto, luźno, przestronnie i widno. Nie dążyłam nawet wypełnić kwitka, zanim mnie pan do okienka nie zawezwał.
Wymiana dowodu — 54,50 zł. Wchodzisz, wychodzisz, tydzień czekasz. Jeździsz z karteczką od diagnosty.

Prokrastynacja nie popłaca. Przegląd techniczny kończy mi się jutro. Miałam plan, żeby stację diagnostyczną odwiedzić dzisiaj, ale w wyniku zwirowania zrobiłam to wczoraj. Dzień do przodu, ale dzięki temu nie musiałam wnioskować o tymczasowy dowód rejestracyjny (coś koło 30 zł ekstra). Bo miałam ważny przegląd, Gdybym u pana stawiła się jutro, z przeglądem nieważnym, czekałaby dłużej i zaliczała kolejne wizyty w Urzędzie.

Może ja jednak przestanę odkładać wszystko na ostatnią godzinę?

Bobeczek king

Zawsze jestem bardzo dumna, jak Bobeczek to tak, pyk, przechodzi badanie techniczne. I przyznam, więcej problemów miewam z trzy razy młodszą osobówką. A Bobeczek pyk.
Dzisiaj pan zasugerował, że drążki kierownicze warto by. I światło biegu wstecznego, coś nie bardzo, ale może to żarówka. Zanotowałam pilnie i nie przyznałam się, że ni diabła nie wiem czym są drążki kierownicze i co z nimi można robić.

Poza tym pan pochwalił mały przebieg (213 tysięcy, co to jest?) i lekceważąco powiedział — bo ile to jeździ rocznie? Dwa tysiące?
Obruszyłam się, bo dwa tysiące, proszę pana to ja wykręcam w długi weekend, a rocznie to tak ze dwanaście tysięcy.

— Dwa? Proszę pana! Ja nim już 60 tysięcy własnoręcznie przejechałam!

Panowie popatrzyli na mnie z uznaniem, wymieliliśmy opinie na temat miejsc w dowodzie rejestracyjnym, dowiedziałam się, że za wstęplowanie przeglądu w adnotacje urzędowe dostają srogie kary i rozeszliśmy się w przyjaźni na najbliższy rok.

Cena 98 zł. Teraz wymiana dowodu.

Następna umiejętność — prowadzenie na raz dwóch samochodów

W Boże Ciało trochę udało mi się. Panu w Punto ocaliłam prawy bok, sobie ocaliłam lewy bok, przeszłam dosłownie na gazetę od jego lusterka (mam ślad plastiku na lewym boku, zejdzie WD40), zarysowałam nieco prawą przednią felgę wpadając na krawężnik z prędkością 70 km/h, a w międzyczasie zdążyłam sprawdzić, czy na trawniku nie ma znaku drogowego, a wszystko w czasie poniżej sekundy.

A na koniec powiedziałam panu Łukaszowi, żeby patrzył w lusterka, jak zmienia pas.
Mam też nadzieję, że teraz będzie opowiadał, jak to baby dobrze jeżdżą w przeciwieństwie do młodych facetów, bo tak chujowo jechał, że gdyby nie refleks starszej pani, miałby samochód do klepania.

Chwilę mi zajęło opanowanie dygotu, a następne sześć godzin zajmowałam się głównie klepaniem po ramieniu z samozachwytu, przyjmowaniem od siebie gratulacji i rozpływaniem się, jak świetnie prowadzę. W końcu rodzina kazała mi się uspokoić, ale satysfakcja, że się udało, została. Nawet gumy nie złapałam, a przywaliłam zacnie. Alufelga od byle czego się nie strzępi.

Poza wymijaniem gamoni w Punto, z  licznych talentów motoryzacyjnych mam  rozwinięte poczucie dezorientacji wśród licznych dowodów rejestracyjnych. Jest ich w domu cztery i jak pragnę podskoczyć, zrobiłam już chyba każdy numer i pomyliłam dowolne konfiguracje. Założenie znam — mieć przy sobie dowód rejestracyjny tego samochodu, którym jadę. Potem nie jest już tak prosto. Kombinacji jest na oko 21 [1], zakładając, że mogę mieć przy sobie więcej niż jeden dowód rejestracyjny, a nie mogę jechać więcej niż jednym samochodem (o tym za chwilę), jest w czym wybierać.

Dwa lata temu przejechałam ponad dwa tysiące kilometrów, byłam zagranicą i po powrocie okazało się, że dowód kampera leży na moim biurku, a w portfelu mam dowód osobówki. Jeżdżenie z dowodem nie tego samochodu, którym jadę to poniekąd moja specjalność, ale całkiem niedawno, w leśnych ostępach, okazało się, że mam ze sobą owszem, dowód kampera, ale poza nim mam w kamperze dowód samochodu, który aktualnie jeździ po Warszawie. Śmiechom i żartom nie było końca, choć to akurat nie była moja wina.

Pikanterii dodaje fakt, że w dowodzie rejestracyjnym powinnam mieć jeszcze aktualne ubezpieczenie. Kiedyś zapłaciłam ubezpieczenie za samochód (mam przypominajkę w kalendarzu i panią agentkę, która mnie pilnuje). Wymieniłam kwitek w dowodzie rejestracyjnym, a stary zabrałam do pracy celem nakarmienia niszczarki. Pod niszczarką nostalgicznie go przeczytałam i jakież było moje zdumienie, gdy doczytałam, że ważność skończyła mu się rok wcześniej, a co ciekawe nie miałam pojęcia, gdzie przez rok był aktualny kwitek. To znaczyło, że cały rok (a było to kilkanaście tysięcy kilometrów, w tym spora wyprawa zagraniczna i pierwsze w życiu jazdy młodego) jeździliśmy bez ubezpieczenia.

Co zabawniejsze — nie udało mi się nigdy zapomnieć ani pomylić prawa jazdy i dowodu osobistego.

A dzisiaj, żeby się nie pogubić wyszłam z domu ze wszystkimi czterema dowodami i wykonałam logistyczny majstersztyk, bo udało mi się dwoma i pół [2] kierowcami przestawić cztery pojazdy. Zaczęliśmy galopadę o ósmej rano:

  1. Pandą i Fordem zawieźliśmy Forda do warsztatu, który miał naprawić klimatyzację
  2. Pandą wróciliśmy po kampera
  3. kamperem i Pandą pojechaliśmy do Wesołej, gdzie został kamper na wywczasie
  4. Pandą pojechaliśmy do garażu podziemnego mojej pracy i stamtąd zabraliśmy skuter
  5. jeden kierowca powrócił skuterem do domu
  6. drugi kierowca Pandą powrócił po pracy do domu
  7. trzeci kierowca Pandą pojechał z drugim kierowcą po Forda

Chcecie wiedzieć kto robi korki w tym mieście? Otóż ja. Rozbijając się po nim czterema pojazdami.

Plusy: mam naprawioną klimę, mam pod domem skuter, który ma korzystny czynnik chłodzenia wiatrem.
Minusy: nie mam kampera, musiałam zapłacić za klimę


[1] Bysiek liczył, jak ktoś uważa, że źle, to będzie korekta
[2] te pół kierowcy stąd, bo w punkcie 7 w zasadzie mogłam iść piechotą, ale padało

Being sowa is the full time job

Pojechałam na narty. Ze stoku schodzimy koło 16, ciemno robi się koło 18, bo przed zmianą czasu. Jedzenie i życie towarzyskie we własnym gronie zajmuje nam ze dwie godziny, a poza tym w śpiworach jest najcieplej. Efekt tego taki, że zasypiamy najdalej o 21. No, niech będzie 22.

Wydawało mi się, że nawet ja, sowa z dyplomem „nigdy w życiu nie wstałam z własnej woli przed 10” powinnam przynajmniej bez bólu istnienia wstać o siódmej. To uczciwe dziesięć godzin w ciepłym śpiworze! Żebym z własnej woli się obudziła, to nie podejrzewam, ale może przynajmniej wstanę. A tu niespodzianka. Owszem, jest mnie łatwiej obudzić. Ale sypiam po te dziesięć godzin i wcale nie uważam poranków za wspaniałe. Wstaję z bólem, budzę się dwie godziny i wcale mi się taki tryb życia nie podoba.

Całkiem co innego przespać te dziesięć godzin od 2 w nocy do południa! W sumie do południa zadziała nawet 7 godzin, wystartowane nad ranem.
I niech mi nikt nie tłumaczy, że się przywzyczaję. Przyzwyczajałam się przez dwanaście lat edukacji szkolnej, kilkadziesiąt (JUŻ!) lat pracy zawodowej, kiedy musiałam w pracy być raczej wcześnie. Teraz mogę być raczej później i z przyjemnością z tego korzystam. Nie, nie polubiłam wstawania o 7 rano. Po latach ćwiczeń zamieniłam południe na 9 i w takim trybie mogę funkcjonować. Na wyjazdach też.

A poza tym w kamperze budzi się przyjemniej ze słońcem za oknem…

Buraczki

Co trzeba mieć umieszczone jako zwieńczenie kręgosłupa, żeby kamperem wielkości sporego autobusu, takim wartym na oko z 600 tysięcy, a wynajmowanym za minimum 1000 zł dziennie, przyjechać na malutki, darmowy, bieda parking koło wyciągu?

Mam kryzys trzeciego dnia, kryzys wieku średniego, wygrzmociłam się sześć razy, trzy razy znokautowałam człowieka, w tym dwa razy Aleksandra, mam obitą rękę i do tego napierdala mi 50 hertzów.

Co trzeba mieć umieszczone jako zwieńczenie kręgosłupa, żeby kamperem wielkości sporego autobusu, takim wartym na oko z 600 tysięcy, a wynajmowanym za minimum 1000 zł dziennie, przyjechać na malutki, darmowy, bieda parking koło wyciągu?
I do tego odpalić generator prądu,  żeby pooglądać telewizję satelitarną?

Rozważamy jakąś wyrafinowaną zemstę, mamy toaletę turystyczną,  tylko poważne oferty. Serio jeżdżę kamperem już kilka lat, za chwilę będzie dziesięć, byłam w kilku, jak nie kilkunastu krajach, ale takiego buraka jeszcze nie widziałam…