3 października 1944 r. Kazimierz Iranek-Osmecki i Zygmunt Dobrowolski, upoważnieni przez Tadeusza Bora Komorowskiego, podpisują z Erichem von dem Bachem akt kapitulacji kończący Powstanie Warszawskie. Powstańcy, którzy poszli do niewoli zostali uznani za jeńców wojennych, a cywilie… No, cóż.
Tę historię akurat znam z pierwszej ręki. Dziewczynka na zdjęciu, to moja matka. Pierwsze zdjęcie jest zrobione w czasie wojny. Moja matka czeka tu przy furtce na swojego ojca. Stała tam całymi dniami. Również po tym, jak niemieckie gadzinówki opublikowały listy katyńskie. Nie wyobrażam sobie na ile kawałków pękło babci serce.
Na drugim zdjęciu matka stoi w żoliborskim parku Żeromskiego, Alinę pewnie poznajecie. Wczoraj miałam w ręku tę klamkę.
W październiku 1944 to dziecko, jego matka i wszyscy mieszkańcy mojego miasta zostali wyrzuceni z domów i przetransportowani do obozu w Pruszkowie, a stamtąd do obozów koncentracyjnych albo na roboty.
Matka z babcią skakały z pociągu do Pruszkowa. Obozu unikneły, ale do stycznia 1945 tułały się pod Warszawą. To z tamtych czasów mojej babci zostało przysłowie: zrób komuś przysługę, a będziesz miał wroga do końca życia, a matce PTSD, którego nikt nie zauważył, lęk separacyjny i nerwica.
3 października nie ma syren, rac, przemówień.
3 października nikt nie krzyczy, że pamięta, nie zakłada patriotycznych koszulek, nie organizuje koncertu powstańczych piosenek.
3 października to smutne święto wypędzonych z domów cywili, dziewczynek z jedną zabawką i ich matek, które jak stały wyszły z mieszkania, zostawiając w nim trupy mężów i całe swoje dotychczasowe życie.
3 października to święto naszych matek i babek. Nasze święto.
Gloria victis.

