Awantura.

Pan rowerzysta w słowach niewyględnych mówi panu w samochodzie, że wyjeżdżając nie powinien zastawiać ścieżki rowerowej i przejścia dla pieszych. Pan w samochodzie odpowiada językiem równie mało parlamentarnym. Podjeżdżam i też nie mogę przejechać, gdyż pan w samochodzie, a ewentualny objazd blokuje pan na rowerze.

— Będą się panowie tutaj bić!? — pytam zainteresowana i jest to pytanie z cyklu „słowa, które wypadają ze mnie zanim się zorientuję”. Panowie Na chwilę zapzestają awantury i patrzą na mnie. Udaję, że mnie nie ma, więc wracają do ubliżania sobie nawzajem. Pan w samochodzie pyta retorycznie:
— To co ja mam, kurwa, zrobić jak chcę wyjechać!?
— Prawidłowo, to cofnąć się przed przejście dla pieszych i nas przepuścić — słyszę, że mówię i zaczynam żałować, bo postury, jak wiadomo jestem nikczemnej, a facet jest metr ode mnie.

I wtedy dzieje się coś, czego się nie spodziewamy… Otóż, nie uwierzycie. Facet w samochodzie wrzuca wsteczny i się cofa. Za przejście.

Zdziwiłam się ja, jeszcze bardziej zdziwił się awanturny rowerzysta, nawet cofnięty pan w samochodzie wyglądał na zdziwionego.
— JA PIERDOLĘ — wrzasnął dla równowagi.
— Niech pan tutaj lepiej nie pierdoli, bo się ludzie będą z pana śmiali — wypada ze mnie na pożegnanie i uciekam.

Serio, nie zdawałam sobie sprawy z mocy sprawczej słów, które wypadają ze mnie zanim zdążę się zastanowić.

Powstanie Warszawskie, którego nie pamiętacie…

Nie byłam wychowana w kulcie Powstania. Raczej w żalu za zrujnowanym Miastem, w żałobie po Baczyńskim, po tych wszystkich ludziach, których powstanie zmiotło.

W domu mówiło się Powstanie. Nie Powstanie Warszawskie, nie powstanie, tylko Powstanie. Nie wiem, może to jednak w wodzie jest? Piję warszawską kranówkę od urodzenia.

To było przed Powstaniem, jak nas wyrzucili po Powstaniu. Nikt z rodziny nie walczył. Dziadek już leżał w katyńskim rowie, matka miała 5 lat i tylko babcię. Są dziury w deskach i framugach, opowieści babci, moja matka, która nie chce spisać tego, co pamięta. Zdanie dom ocalał. Wszystko w tym mieście jest nowe, a Starówka młodsza od mojej matki. Odtąd były Gruzy. Nie pamiętam ile miałam lat jak usłyszałam to zdanie idąc Dziennikarską. Dwa? Trzy?

Myślę o tych dzieciakach, w wieku mojego syna, które miały nadzieję i naprawdę myślały, że mają szanse wyzwolić miasto. Że ktoś ich oszukał, a teraz jeszcze, tych nielicznych żyjących, chcemy rozliczać z błędów dowództwa. Jest mi źle, jak widzę symbolikę Powstania, wielkiego grobu tego miasta i jego mieszkańców na zderzakach taksówek i tiszertach. Nie kupuję festyniarstwa. Nie pamiętacie. A jeśli pamiętacie, to się zastanówcie chwilę, zanim założycie biało-czerwoną opaskę z kotwicą Polski Walczącej. Zanim kupicie pościel z ruinami Miasta. Zanim na lodówkę przypniecie magnesik z małym powstańcem. Gloria Victis. Nie rozumiecie. Nie ma nawet murów, które to pamiętają. To nie żołnierze, to tysiące cywili, kobiet, dzieci, staruszków, których wymieciono z historii, wypalono ślad, rozsypano prochy po trawnikach.

Myślę o nich na przełomie lipca i sierpnia, kiedy warszawskie powietrze parzy i nie chce się wychodzić z chłodnych murów. Tych samych murów za którymi siedziała moja Babcia z matką. A na Starówce czy w Śródmieściu upał był jeszcze gorszy. Nie chcę myśleć o Woli. Nie chcę myśleć o kanałach. O płonącym mieście.

Zaciągam się głęboko zapachem Rzeki jadąc bulwarem, która pachnie pewnie tak samo jak wtedy, kiedy za nią stała Armia Czerwona. Mieszkamy na cmentarzu.

Kiedy za kilka dni zawyją syreny, nie odpalaj racy, nie skanduj o Wielkiej Polsce. Nie rób „oprawy stadionowej”. Pochyl głowę i pomyśl o Mieście, którego nie poznasz, o ludziach, którzy nie mieli szans. Wtedy może uwierzę, że pamiętasz.

Dziura po odłamku w dużym pokoju, którą chciałam szyć jako dziecko

Drzwi pokoju młodego, które się nie domykają od 1944, bo je wyłamał podmuch.

Dlaczego Most Krasińskiego powstanie?

Sto metrów od miejsca w którym mieszkam od urodzenia ma powstać most. Most, który jest definicją naszych rodzimych stosunków dobrosąsiedzkich i społecznych.

W wyniku czegoś, co nazwano konsultacjami społecznymi ma to być wąski, jednopasmowy most z pasem tramwajowym i ścieżką rowerową. Tyle dobrego. Kłopot w tym, że  Targówek, czyli nas sąsiedzi przez Rzekę, nie potrzebują tramwaju — potrzebują mostu dla samochodów. Nie wydaje mi się, by wraz z infrastrukturą rowerowo-tramwajową malały korki. Jak jadę całkiem niezłą ścieżką rowerową wzdłuż nadwiślańskiego bulwaru i Wisłostrady, to dzień w dzień, niezależnie od pogody, Wisłostrada jest caluteńka zaspawana samochodami. Zimą sama pokornie stoję w tym korku, ale do głowy by mi nie przyszło postulować wybudowania drugiej Wisłostrady, bo nie mam jak dojechać do pracy.

Mieszkańcy Żoliborza tego mostu nie chcą. Twierdzą, że jest niepotrzebny. Że oszpeci dzielnicę, że zakorkuje jeszcze bardziej plac Wilsona, że zniszczy klimat. Mieszkańcy Targówka i okolic twierdzą, że nie mają się jak przedostawać na lewą stronę Wisły i most jest im niezbędny.
Tyle, że Żoliborz jest jeden i nawet jeśli ktoś uważa, że zadziera nosa i każe się traktować wyjątkowo, to prawda jest taka, że obiektywnie jest to wyjątkowo ładna dzielnica, a między istniejącymi mostami jest 3 km. Więc chyba nie warto jej niszczyć. W projekcie półtora kilometra dzieli Most Grota  (pięć pasów plus ścieżka rowerowa) i Most Gdański — dwukondygnacyjny, dwa pasy, tramwaj, ścieżka rowerowa. Po co między nimi trzeci most? Ano po to, żeby się tym z Żoliborza we łbach nie poprzewracało z dobrobytu.

Nie jest też dla mnie argumentem, że ten most był na przedwojennych planach, bo na nich, dla odmiany, nie było ani mostu Grota, ani trasy Mostu Północnego. Ani wielu innych rzeczy.

Więc dlaczego nie chcę mostu poza tym, że egoistycznie nie chcę koło niego mieszkać i nie chcę mieszkać przez kilka lat na placu budowy w najbardziej zakorkowanym kawałku miasta? Otóż nie chcę mostu, bo w zasięgu spaceru, nie mówiąc o samochodzie czy rowerze są dwa inne. Nie chcę mostu, bo mieszkam w mieście, które nie cierpi ani na nadmiar mostów, ani na nadmiar pieniędzy, a na północy Warszawy są dwa ogromne mosty (Grota i Północny zwany też Kurią). A na południu za Mostem Siekierkowskim, następny jest dopiero w Górze Kalwarii. Tyle, że tam nie ma czego zepsuć.

Słuchając obu stron, czytając co zwolennicy mościa lub bezmościa mają do powiedzenia dotarło do mnie, że tu nie chodzi o most, nie chodzi o dojazd i nie chodzi o korki. Chodzi o zasadę. Uważacie, że wasz Żoliborz jest ładny i nie należy go niszczyć? Hahaha, o niedoczekanie. Skoro musimy mieszkać w brzydkiej dzielnicy, to przynajmniej zażądajmy zbudowania czegoś, co oszpeci inne.

Nie może być tak, że dzielnice są ładne i ładniejsze. Więc będzie most. Bo tak.