Służba zdrowia (epizod dramatyczny), ortopedia

Część pierwsza – SOR

Czy wspominałam kiedyś, że jestem urazowa? Wspominałam, więc wspomnę jeszcze raz, bo źle mi się zeskoczyło ze ścianki wspinaczkowej. Nisko byłam, jeszcze nie zdążyłam się wpiąć. I spadłam z wysokości mniejszej niż wysokość stołu, tylko niefartownie i coś mi chrupnęło w kolanie. Prawym. Poczekałam do rana, ale jak się okazało, że nie bardzo mogę dojść do kibla i całkiem nie mogę z niego wstać, to wymiękłam, wyciągnęłam kule i pojechałam na SOR. I niech nikt nie mirmiłuje, to, że nie mogę chodzić wcale nie znaczy, że nie mogę prowadzić samochodu, bez więzadeł krzyżowych dojechałam z Warszawy do Rotterdamu.

SOR prawie pusty, godzina 9.  Kilku panów przywiezionych z okolicznych budów, z ładnym sąsiedzkim akcentem przepuszcza mnie w kolejce do rentgena „Pani idzie, nam się nie śpieszy”. Czekam, dobry człowiek pracujący nieopodal przywozi mi kawę.

37841056_10156541484655750_3394724180615233536_n

Na RTG z pewnym ociąganiem się zdejmuję odzież, bo to nie konkurs na najbardziej poharatane nogi, a przy szesnastej bliźnie przestałam liczyć. I nie są to jakieś delikatne zadrapania, tych nie liczę, to uczciwe, 10 cm sznyty pooperacyjne, niektóre jeszcze z lat ’70, zdążyłam z nimi urosnąć ze dwa razy.

– Tu była jakaś operacja?
– Nie, to sekator do gałęzi żyrafa. Trzy operacje mam na drugiej nodze.
– …
– Nie, to nie jest tak, jak pani myśli. Po prostu mam ciekawe życie. Ale nie będę opowiadała.
– ………

Patrzę sobie na swoje nogi i już nie mówię, że prawą kostkę skręcam średnio raz na pół roku. RTG, kości całe, chrupnęło miękkie. W ogóle mnie to nie dziwi, w życiu nie miałam nic złamanego, chociaż w gipsie spędziłam pół roku, kiedyś o tym napiszę.

Wreszcie badanie – w tą nie boli, w tą boli. Zgina się, a tu co było? Opowiadam co było. Pokazuję: Operatio m. Treuta femoris et tib. sin. Aponeurectomio plantare et transplantation m tib. post. cum m. peroneus long. et abreviatio m. tib. ant et decortilatio talo-calcaneo et Choport et repositio ossis narviculors aoc caput talii peovis sin.

Pan doktor gógla, a ja opowiadam, że przetłumaczyłam z pomocą moich przyjaciół filologów klasycznych, a Treuta to w czasach generała Franco eksperymentował i dzięki temu mam nogi mniej więcej tej samej długości, bo wymienili mi kawałek tibii na femura. Pan doktor, nieco starszy od Byśka patrzy na mnie jakby właśnie stracił nadzieje na spokojny dyżur.

Diagnoza: chyba łąkotka, łykać ketonal, przykładać lód, leżeć.  Kontrola w poradni za tydzień, wziąć skierowanie na rezonans.

Ustawiam się w kolejce do rejestracji. Patrzę proszalnie, znad tych kul na których stoję na kolejkę, i kolejka miłosiernie każe mi iść usiąść. Kontrola za tydzień? Zapiszemy za dwa, nie ma miejsc.

W miarę sprawnie po ponad trzech godzinach od przestąpienia progu szpitala wychodzę. No, przy poharatanej łąkotce i dwóch kulach, to sprawnie toi taki eufemizm i figura retoryczna, ale opuszczam szpital. I czekam grzecznie swoje dwa tygodnie na kontrolę, kulejąc niespiesznie i nie chodząc na ściankę. Boli i ciało i dusza.

Część druga – kontrola

Lekarz w poradni przyjmuje w godzinach 9-13, zapisują na dzień, nie na godzinę. Nie ma godzin przyjęcia dla pacjentów, nie ma numerków, obowiązuje kolejność przyjścia.
– Ja za panią, tu przed panem jeszcze dwie panie, a pan za kim, o ta pani tu jeszcze.
Część pacjentów wchodzi i wychodzi od razu, bo część kart nie jest wyjęta.

Krzeseł wystarcza dla połowy oczekujących (przypominam: ortopedia), o godzinie 8 jest 30 osób w kolejce, liczę. Lekarz po nocnym dyżurze, przyjmuje podobno od 7. Z szybkiego przeliczenia wychodzi mi, że pięćdziesiąt osób do tej trzynastej obsłuży.

Pacjenci chwalą, że lekarz kompetentny i konkretny. Dyskretnie odpalam stoper w telefonie – pacjent spędza w gabinecie 4-7 minut. Istotnie konkretny.

Mija sześćset strzałów znikąd, lecą procenty przeczytanych książek w Kindlu, nudzi mnie już podsłuchiwanie, bo po pierwszej godzinie znam poglądy polityczne połowy osób w kolejce (FYI: Trump to już niedługo, NIEDŁUGO). Zen, medytacja, mindfulness, oddychanie relaksacyjne, kawa w kubku Contigo.  Wchodzę.

W gabinecie nie ma klimy, jest 10 stopni więcej niż na korytarzu. Z lekarza leje się pot. Tak dosłownie, wyciera się ligniną. Wygląda jak pomnik zmęczonego człowieka.

Z drugiej strony biurka, tam gdzie zazwyczaj siada pacjent, siedzi równie zmęczona pielęgniarka wypełniająca karty i wystawiająca skierowania. Pokazują mi krzesło pod ścianą. W sumie zaczynam się cieszyć, że nie muszę stać.

Mojej karty nie ma, wypisują na szybko nową z danych w komputerze. Nie ma mojego RTG z SOR. Mam w kieszeni  wypis z SOR, ale nikt nie chce go oglądać. Czuję się nieco zagubiona, nieuporządkowany strumień myśli każe mi wyobrażać sobie siedzące na tym stołku starsze panie z plikiem dokumentacji, które spotkałam w korytarzu.

Jestem zdeterminowana, więc pokazuję, gdzie boli i dlaczego jeśli łąkotka, bo mam właśnie siniaka na całą łydkę i kostkę? A to wylew, z tego kolana.

– Pisz USG – mówi lekarz do pielęgniarki, poniekąd słusznie, bo z zewnątrz, poza tymi siniakami, to kolano, jak kolano, nawet już nie spuchnięte.
Protestuję nieśmiało, bo wolałabym, żeby ktoś mnie zbadał i po ludzku zajrzał w to kolano, więc może jednak rezonans, bo kolana planuję jeszcze poużywać intensywnie.
– Gdzie pani to kolano?
– Na ściance wspinaczkowej.
– Podrzyj USG, pisz rezonans.

Do widzenia. 3,5 minuty. Wychodzę ze skierowaniem.

W 2008 miałam zerwane więzadła krzyżowe w kolanie (tym drugim, nie tym, co teraz łąkotka) i lekarz mnie dokładnie odpytał do czego planuję używać kolana, bo tym, co nie planują nic poza wstawaniem po kawę do kuchni, to nie przeszczepiają, bo po co. To teraz na wszelki wypadek mówię, że rower, ścianka, narty i oddajcie mi moje kolano.

Epilog

A kiedy  kolano trochę odpuściło i jadę w Beskidy, to na MOP Brwinów, idąc do kibla, skręcam lewą kostkę, z chrupnięciem.
– Ja już nawet nie mam siły ci współczuć, już mnie to tylko śmieszy – kwiczy w telefon AJS, do którego dzwonię z trasy.
A tymczasem u teściów pełne obłożenie, goście i kolarki, a ty przecież i tak zawsze sypiasz na stryszku. No to sypiasz na stryszku, tylko będę miała dopakowane ręce po powrocie. Stryszek jest na zdjęciu.

Gdy nikt nie chodzi głodny, wszyscy potrafią czytać, bezdomnych prawie nie ma, a spracowane nogi nareperuje ortopeda, zaczynają się liczyć wartości. Na przykład godność. Mają nas szanować. Marek Belka 2018, GW