Dzień polarny i my

Dawno temu wymyśliłam rytm roczny. W skrócie chodzi o to, że w zależności od szerokości geograficznej i klimatu mamy różne aktywności dzienne i roczne. Na południu się pracuje krócej w ciągu dnia, a za to przez cały rok, na północy cały dzień, ale za to zimą się odpoczywa. Znaczy pracowało i odpoczywało, jak nie było prądu elektrycznego, globalizacji, korporacji i openspejsa.
Niestety złośliwy los kazał mi żyć w klimacie umiarkowanym, parać się pracą (szumne słowo) umysłową i ogólnie mieć pecha, a o openspejsie kiedyś napiszę.

Słońce zachodzi o 23:30, wschodzi o 2:30. W międzyczasie panuje coś dziwnego, co w naszym klimacie można porównać ze światłem tuż przed burzą. Daje to zupełnie inne niż u nas kolory, długie cienie, oświetlone słońcem północne ściany i niesamowitą ostrość widzenia. No i, nie ukrywajmy, lekką korbę.

Rozszerzyłam rozważania o rytmach życia, w miarę zwiedzania krajów północnych, którym zawsze współczułam grobowych ciemności zimą (podobno wcale nie są grobowe), a zupełnie nie zdawałam sobie sprawy jakim przecudownym odlotem jest dzień polarny. Widno, phi. Wszyscy wiemy — jest zima, pani kierowniczko, to musi być zimno, dzień polarny, to jest widno. Wszyscy wiemy, że światło na ludzi działa (jego brak też działa, a jakże, tu serdeczne pozdrowienia dla wszystkich miłośników zasłaniania okien). Ale jak działa, to już dowiadujemy się na miejscu. Z pewnym drżeniem wwoziłam dwoje ADHDowców za koło podbiegunowe. I przeżyłam miłe zaskoczenie, bo owszem lekkiej korbusi dostaliśmy, ale okazała się konstruktywną, całkiem łagodną (dziesięć godzin za kierownicą, to ja panie, tak, o — pyk), nie porównywalną nawet z przykrym doświadczeniem zażycia Gripexu, kiedy to o mało się nie zabiłam o poduszkę. Tu dobra rada — jeśli w zasięgu macie dziecko z ADHD, że o dorosłym nie wspomnę — nigdy, przenigdy, nie dawajcie mu nic z pseudoefedryną, bo będziecie mieć na pokładzie trudną do opanowania tchórzofretkę na sterydach.
Co ciekawsze, dużo gorzej bombardowanie fotonami zniosły nasze lokalne normalsy, bo taki na przykład Petruchio, to sypiać przestał i o czwartej rano entuzjastycznie usiłował mnie namówić na spacer połączony z robieniem zdjęć. Ja na bezsenność nie cierpię. Jak każdy człowiek o sumieniu spokojnym, sypiam dobrze, niezależnie od okoliczności. No, tyle, że na dalekiej północy sypiam w szaliku na głowie, a odruchu zasypiania z łokciem na twarzy pozbyłam się dopiero dwa tygodnie po powrocie. Petruchio człowiek na co dzień nadzwyczaj spokojny i opanowany, okazał się całkiem bezradny w obliczu szalejącej, doświetlonej szyszynki i dwójki wyśmiewających go ADHDowców, w opanowywaniu szalejącego organizmu wyćwiczonych do perfekcji.

Tak więc za kilka miesięcy ponuractwa, mieszkańcy dalekiej północy dostają kilka miesięcy ze światłem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, niczym nie stymulowane odloty i możliwość czytania w łóżku do północy, bez konieczności zapalania światła. A ponieważ zima polarna nie odbiega kolorytem od przeciętnego grudniowego dnia w Warszawie, tylko mają śnieg, opony z kolcami i mogą w mieście jeździć na łańcuchach, klimat umiarkowany poczytuję za skrajną niesprawiedliwość.

W muzeum Wikingów w Borge na Lofotach spotkałam archeologa, który znalazł sobie pracę idealną. Całe lato mieszka w namiocie, hoduje ziółka i prowadzi badania naukowe. Nie przeszkadzają mu defilujące tłumy turystów, w przymuzealnym ogródeczku sieje czosnek, u lokalnego rzeźnika kupuje świeże serce owcy i spędza całe dnie piekąc owe serce na sposób wikiński. Oczywiście całość dokumentuje drugi naukowiec, a serce pod koniec dnia zjadają. Żeby badania nad zwyczajami żywieniowymi Wikingów były wiarygodne, całość powtarzają. Drugi naukowiec w przerwach robi szydełkiem bereciki i szyje skórzane papucie, w których obaj chodzą.

Żebym tego nie zobaczyła na własne oczy, to myślałabym, że ja w tym internecie, to mam najlepszą zabawę na świecie. Ale jednak nie, są ludzie, którzy w pracy potrafią się bawić jeszcze lepiej. Bo za jedzenie serc owcy, w dzień polarny w miłym plenerze, panowie dostają uczciwą pensję norweskiego (nie polskiego) naukowca i przyczyniają się do poznania zwyczajów przodków. Oparłam się pokusie zostania tam na zawsze, chociaż perspektywa suszenia dorsza wydała mi się bardzo kusząca… I im dłużej siedzę w ołpenspejsie przy zasłoniętych oknach, tym częściej o tym myślę.

Autor: siwa

Jestem ubogą staruszką zbierającą chrust, laboga

13 myśli na temat “Dzień polarny i my”

  1. no co ty ? chciałabyś mieszkać na dalekiej północy tylko po to żeby przez dwa-trzy miesiące mieć korbę z powodu nie-nocy ? Mnie tam nawet kolce w oponach rowerowych do skandynawskiej (czytaj: długiej jak komunistyczna kolejka za szynką) zimy nie przekonają. Bo na Warmii, panie, to zima trwa uczciwie trzy miesiące – a potem pachnie wiosną i nic tego nie zmieni.Zimna nie znoszę jeszcze bardziej niż upałów, i widok śniegu oraz tych uroczych kwiatków na szybie wcale mnie nie rozczula. Budzi we mnie litość do samej siebie i żal do stwórcy za niesprawiedliwość dziejową, która kazała mi wylądować tak daleko od miejsc gdzie pomidory i paprykę je się cały rok wprost z przydomowego ogródka.
    Choć nie powiem: lato, mimo że krótkie, jakoś pozwala mi przetrwać do następnego roku – bez psychotropów.

    Polubienie

  2. Mnie się Skandynawia podoba z wielu względów. Klimatycznych również, bo moja niechęć do upałów jest niekoniecznie fanaberią.
    Ale Ty masz większe prawo wypowiadać się, ja zwyczajnie teoretyzuję na podstawie przesłanek.

    Teraz jestem za stara na przesadzanie, ale jakby By. chciał emigrować, to bym go na Skandynawię namawiała.

    Polubienie

  3. Когда я в комнате моей
    Пишу, читаю без лампады,
    И ясны спящие громады
    Пустынных улиц, и светла
    Адмирательская Игла.
    И не пуская тьму ночную
    На золотые небеса
    Одна заря сменить другую
    Спешит, давь ночи полчаса.

    Polubienie

  4. Nie pamiętam tłumaczenia, niestety. Tłumaczył to Tuwim, miał piekielne zadanie (mnóstwo rymów męskich). Tzw rybka wyglądałaby mniej więcej tak:
    „kiedy w moim pokoju piszę, czytam bez lampy. I jasne śpiące, pustynne ulice, i świecąca Igła Admiralicji. I nie wpuszczając ciemności nocy na złociste niebiosa, jedna zorza spieszy, by zmienić drugą, dając nocy pół godziny”.

    Sorry za te wypociny. Nie jestem poetą, a od tej klasy literackiej dzielą mnie lata świetlne.
    Ten fragment to oczywiście „Eugeniusz Oniegin” – pozostałość ze szkolnej nauki ze wspaniałą nauczycielką.

    Polubienie

  5. Pięknie. Ponieważ mój organizm od zawsze uważał, że standardowy rytm dobowy jest dla mięczaków, czuję, że mogłoby mu się tam bardzo podobać. A 38 w cieniu w kraju, w którym nie ma zwyczaju sjesty tudzież odpowiedniego poziomu wyluzowania, to jest dla mnie katastrofa klimatyczna, kwalifikująca się do panicznej ucieczki.

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do kasica Anuluj pisanie odpowiedzi