Dzięki całkiem nowej autostradzie można pierwszą wakacyjną noc przespać za Berlinem. Oczywiście jadąc kamperem, bo jadąc czymś normalnym, to pewnie znacznie dalej.
Tak więc nocowaliśmy gdzieś w polu za Poczdamem, a następnego dnia ruszyliśmy dalej. I tak oto wyskakując z kampera na jakimś parkingu przy autostradowej stacji benzynowej, znalazłam bukiet. Bukiet w sensie kwiaty cięte w kupę związane. Celofanem konkretnie.
Przyznam, że lubię te chwile, kiedy udaje mi się zaskakiwać moją rodzinę, która jakby nie patrzeć zna mnie długo i nieźle. To był właśnie ten moment.
Załoga z kampera wysiada na prawą stronę, a kierowca na lewą. I tak o to u moich stóp znalazłam bukiet z którym wychynęłam zza samochodu.
O krzykom a co to jest nie było końca. Najbardziej zbaraniał AJS, który wyraz twarzy miał taki, jakby w jednej sekundzie przebiegało mu przez mózg milion myśli z czego najinteligentniejsza brzmiała ale dlaczego ten bukiet.
Parking pusty. Bukiet samotny. Odmówiłam pozostawienia bukietu na zatracenie, zapakowałam i pojechałam. Po chwilowej dyskusji zaczynającej się od czyś ty zwariowała, a po co nam bukiet a kończącej na to ja obetnę tę butelkę, wstawimy go sytuacja wyglądała na opanowaną.
Bukiet w obciętej butelce po mineralnej został wstawiony w zielone wiadro, a całość zainstalowana w kamperowej łazience. I tak oto podróżowaliśmy w piątkę — czwórka #rodzinypatologicznej i bukiet.
Z okazji uroczystych kolacji wyjmowaliśmy bukiet z wiadra i instalowali na stole. Z okazji mniej uroczystych bukiet był wystawiany na kuchenną szafkę, żeby świeżego powietrza i światła dziennego zaznał.
Bukiet znalazłam drugiego dnia naszej podróży. Troskliwie pielęgnowany, wietrzony i podlewany został dowieziony do Dunkierki, przepromował się z nami do Dover, przejechał Anglię i dojechał do Szkocji. Byłam nawet ciekawa co celnik, który po wyjechaniu z promu dokładnie przepytał na okoliczność naszego zainteresowania Olimpiadą, powie jak zobaczy całkiem ładny bukiet stojący w wiadrze koło klopa w kamperze. Niestety po zajrzeniu do skrzyni w której była siekiera, zaprzestał eksploracji.
Po tygodniu, w Szkocji, ząb czasu zaczął kąsać płatki dzielnego, niemieckiego bukietu-podróżnika i zdecydowaliśmy się z bukietem pożegnać. Głupio nam było tak zwyczajnie wyrzucić go do parkingowego śmietnika. W końcu przejechał z nami ładne kilkaset kilometrów i na oko pięć krajów. Jakoś nie uchodzi.
Byliśmy akurat w Jedburgu, mieście o którym Maria Stuart, królowa Szkotów, mówiła Powinnam była umrzeć w Jedburgu, bo jej uwięzienie tutaj, to był początek końca.
Zawsze wolałam pełnokrwistą Marię Stuart od łysej Elki, postanowiłam więc złożyć bukiet Marii, w opactwie w Jedburgu.
Poczekałam, aż zapadnie ciemność, co z racji położenia geograficznego i strefy czasowej chwilę zajęło, wyjęłam bukiet z wiadra i pomaszerowałam złożyć go pod opactwem.
Nie wiem, czy bukiet zgubił jakiś Niemiec, czy prasnęła go o trawnik jego krewka małżonka. Wiem, że na płocie opactwa Marii Stuart nawet nadwiędnięty prezentował się nieźle.
Następnego dnia widziałam, jak wycieczki robiły mu zdjęcia. I to nie tylko wycieczki Japończyków, bo oni fotografują wszystko.
Potem trochę żałowałam, że nie wytrzymałam jeszcze tygodnia i nie złożyłam go na polu bitwy pod Culloden albo na zbiorowej mogile klanu Macintosh. Miałoby to pewien dyskretny urok…



Habent sua fata flores.
PolubieniePolubienie
Nec Hercules contra flores.
PolubieniePolubienie
Dura plantae sed plantae…
PolubieniePolubienie
Polacy wzsystko ukradnom
PolubieniePolubienie
Ja z góry bardzo przepraszam, ale trochę mam wizję zbaraniałego AJSa z doczepionym dymkiem „przebóg, będzie się oświadczać i zrobi się krępująco”.
(Oraz, petunia non olet, a flores coronam opus.)
PolubieniePolubienie
@Hanka, on dokładnie taką minę miał :D
PolubieniePolubienie