Za każdym razem…

… kiedy idę na to cholerne pilates jestem z siebie dumna. A kiedy udaje mi się pójść na to nudziarstwo, nie raz, a trzy razy w tygodniu, mam wrażenie, że zwichnę sobie rękę od poklepywania się po ramieniu z zachwytu.

Ze wszystkich szkolnych lekcji najbardziej nienawidziłam WF-u. Szatni. Przebierania się.
I tak oto złośliwy los podarował mi w pakiecie konieczność trzymania się z formie większej niż średnia krajowa i potrzebę nieustającej rehabilitacji, do których nie wystarcza już jeżdżenie rowerem w miesiącach letnich i dwa tygodnie na nartach w miesiącach zimowych.
Dodatkowo ograniczenie aktywności fizycznej do ćwiczenia dwóch palców na myszy, a potem jeżdżenie na nartach, okazało się nie najlepszym pomysłem i skończyło się całkiem nowym więzadłem krzyżowym.

Moje nowe więzadło działa, wprawdzie działa trochę inaczej niż to stare, ale już się nawet do niego przyzwyczaiłam. Co gorsza poza nowym więzadłem mam też coś, co w dużym skrócie można określić jako Zespół Stresu Pourazowego, z którym walczę dzielnie. Już się prawie nie boję, bo wprawdzie ciągle jeżdżę w dwóch neoprenowych ortezach kolanowych, ale już mi się czasami udaje zjechać tak szybko jak kiedyś. Bo ZSP obejmuje lęk przed wywaleniem się i przed rozpędzeniem. Wiem, że to sprzeczne. Bezpieczniej jest się wywalić z dużą prędkością, bo wiązania się wypinają, a moje lewe kolano stało się cudzym lewym kolanem, zginającym się również na boki, własnie po spokojnym zjeździe z Czantorii. I po pozornie niewinnym upadku.

Postanowiłam sobie kiedyś nie pisać o stanie zdrowia. Nawet mnie to nudzi. Pewnie dlatego, że somę dostałam od dowcipnej Bozi dość fanaberyjną, wątłą i skłonną do zachowań ekstremalnych. Dodatkowo dostałam psyche będące nie tyle z wewnętrznym konflikcie, co w całkowitej czynnej opozycji do somy.
Tak więc po operacji w której zdemolowano mi staw skokowy postanowiłam zająć się wspinaniem, a po przeszczepie więzadeł krzyżowych upieram się, żeby jeździć na nartach, a po zdiagnozowaniu całkiem uczciwej choroby neurologicznej z upodobaniem zwiedzam opuszczone budynki grożące zawaleniem.

Kiedyś spiszę sobie to wszystko kiedyś w dokumencie jak-na-wrak-czlowieka-to-jestem-w-swietnej-formie.txt
Ale może to na emeryturze. Bo teraz jadę na narty.

Autor: siwa

Jestem ubogą staruszką zbierającą chrust, laboga

4 myśli na temat “Za każdym razem…”

  1. już dobra, nie chwal się :P! I tak mi głupio, że nie tylko nie mam żadnego przeszczepu czy implantu, ba! nawet połamanego jak dotąd niczego nie miałam…a pod górę wchodzę jak miech kowalski, na rower siadam tylko latem, a na narty w ogóle

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do czyjakostak Anuluj pisanie odpowiedzi