Mam jakiś nabożny szacunek do wyłażących, gdzie nie, gdzie, spod farby i tynku kawałków farby kładzionych podczas budowy mojego domu. Kolorów, które wybierała babcia, na które patrzyła moja prababka, którą w jednej, pośmiertnej migawce, pamięta matka. Tynku, którego położenie sprawdzał dziadek, którego nie znał nikt z żyjących. I cegły, które na budowie przekładała nieletnia siostra mojej matki, bo trudno mówić „ciotka” o kimś, kto zmarł, długo przed tym, zanim się ktokolwiek z nas urodził.
I niby wiem, że patrzyli na cały dom, chodzili po tej samej podłodze, siedzieli na tej samej kanapie…
Przepraszam, Babciu, na tej samej otomanie!
Żyję z moimi przodkami codziennie, za pan brat, krew z krwi i cegła w cegłę żoliborską. A, mimo to, jak co jakiś czas, pokaże się coś, czego nigdy nie widziałam: deska, od pięćdziesięciu lat pokryta linoleum, po której, oczywiście, kilka razy dziennie chodziłam albo, jak tym razem, przy okazji kładzenia nowych kabli, kawałek farby w moim pokoju, to podchodzę i delikatnie dotykam kawałeczka własnej historii. Trochę się tego wstydzę, dlatego, że to głupi sentymentalizm, a trochę dlatego, że ich podglądam, dotykam ich życia, niszczę coś, co oni zbudowali, wściubiam nos w nie swoje sprawy.
Dzisiaj przywitałam się z farbą w moim pokoju. W dziwnym ciemnomorelowym kolorze. Jutro zniknie skuta pod nowe kable zasilające. Bo poza romantyczną historią panien i wdów, mieszkam z osiemdziesięcioletnią instalacją elektryczną, przewidzianą na zasilanie lamp sufitowych (jedna żarówka, 40 W, to już jakieś szaleństwo) i jednej lampki przy łóżku lub na biurku. Obecnie te gniazdka, wymienione z pojedynczych na podwójne, po podłączaniu dwóch szyn i kilku rozgałęziaczy wyglądają, jak ilustracja filmu szkoleniowego na temat bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Do tego wszystkiego podpinane są przez rozszalałych zstępnych, takie ilości urządzeń elektronicznych, że prawdopodobnie dziennie zużywamy tyle prądu, co antenaci w rok.
A teraz, zanim zamienimy siedzibę rodową w malownicze zgliszcza, położymy nowe kable, że tak użyję pluralis maiestatis licząc na to , że AJS mojego bloga nie czyta, twierdząc, że jego potrzeby kontraktu w moją zawiłą erystyką zaspokaja kontaktami z oryginałem i jakby jeszcze czytał, to miałby nadmiar.



a ja wiem czy to na pewno głupi sentymentalizm ? Historii należy się pamięć, nawet tej najbardziej osobistej. A może: szczególnie tej osobistej.
PolubieniePolubienie
Pomimo zapewne nieustającej potrzeby remontów, to jednak szczęście mieć taki dom.
PolubieniePolubienie
@takajedna Oj, bo się wzruszam. Człowiek, który gapił sie na farbę.
@takieGadanie Nawet się nie będę krygować — tak, kocham mój dom i nie zamieniłabym na inny, nowszy.
PolubieniePolubienie