Coś mi pękło

Szanowne Panie, przyjmijcie wyrazy współczucia.

Co i rusz czytam o lękach, jakie ogarniają panie przed trzydziestką. W trzydzieste urodziny stara była chyba tylko kuzynka Bietka. Policzmy. Zalęknione nadciągającą Potworną Trójką z Przodu, panie, mają dwadzieścia kilka lat. Czyli z mojego punktu widzenia — dzieci.

Trzęsą się owe dzieci przed wyimaginowaną starością, która niechybnie nadciągnie w trzydzieste urodziny wraz z siatką zmarszczek, obwisem co bardziej eksponowanych, do tej pory, części ciała i nieuchronną nadwagą. Na obwisach się nie znam, zmarszczki dodają charakteru, a siwiznę lubię. Zasugeruję z tego miejsca — tyje się od jedzenia, a nie od wieku.

I jak to czytam tak sobie myślę, że chwała Ozyrysowi, który stworzył mnie niedojrzałą emocjonalnie, wieczną siedemnastolatką. Jakimś dziwnym trafem nie przerażała mnie trzydziestka. W sumie niczym nie różniła się od dwudziestki piątki. Trzydziestka piątka też się zresztą nie różniła. Przed czterdziestką nawet się cieszyłam. Moment, kiedy mogłam powiedzieć, mam lat czterdzieści znajdowałam zabawnym.

Szczególnie lubię jak w komunikacji miejskiej, niewiele starsza ode mnie „staruszka” prosi o ustąpienie miejsca. Zawsze wtedy pytam, czy naprawdę nie może poprosić kogoś młodszego. Nie przeceniam swojego wyglądu. Starsze panie zazwyczaj niedowidzą, a do kategorii „młodzież” kwalifikuje czytanie książki na kalkulatorze. Chwilowo mogę mówić, że mam „prawie pięćdziesiąt”. I jakoś też przed tą nadchodzącą pięćdziesiątką lęków odstawiennych nie mam. Półwiecze! To urocze.

Boję się tylko tego, że będę żyła za długo, bo jeśli przed sześćdziesiątką (nie sądzę), siedemdziesiątką (prędzej) lub kolejną wielokrotnością dziesięciu, dożyję momentu, żeby zacząć labidzić nad swoim PESELem, to nawet nie będę mogła zażyczyć sobie, żeby mnie uduszono poduszką, bo ktoś za to pójdzie siedzieć.

Chwilowo planuję umrzeć, jeśli nadejdzie moment, że przed jakimiś urodzinami będę się martwiła zamiast cieszyć i w następnej cyferce nie znajdę naprawdę nic zabawnego.

Autor: siwa

Jestem ubogą staruszką zbierającą chrust, laboga

17 myśli na temat “Coś mi pękło”

  1. zapominasz o zasadniczym!
    o tych wszystkich dramach w stylu, że po trzydziestce nie można nosić kolorowych skarpetek ;-)
    to są dopiero dramaty jak ma się szufladę pełną skarpet w słonie i biedronki. oraz żyrafy.

    Polubienie

  2. No nie umią, ale jak mają umić, jak nikt nie powiedział.
    (ale apaszki posiadam, wiem, że są, dostałam kiedyś w prezencie – jedną nawet kiedyś nosiłam, ze dwa lata temu, to wiem, że mam – może nie jest jeszcze tak źle)
    A kolorowych skarpetek w paseczki nie oddam.
    I jakie się nosi? Znaczy ja znam odpowiedź: do żakiecików rajstopki, choćby było -20, albo +50, ale do spodni? Pewnie też obrzydlistwo rajstopkowe, co nie?

    Polubienie

  3. Mnie o rajstopki nie pytaj, bo ja z tych, którzy nie akceptują takiej, erm, bliskości z odzieżą. A już PLASTIKOWĄ odzieżą w szczególności.
    Odkąd zakończyłam okres przedszkolny jestem w otwartej wojnie z rajstopami, a przez chwilę również byłam z matką o ww.
    Do tego stopnia, że jak potrzebowałam podwiązać pomidory (rajstopy do tego celu są idealne), to dałam ogłoszenie na FB.

    Polubienie

  4. Wiem, też tak mam. Spódnice i sukienki nosi się, kiedy nie trzeba już rajstop (czyli jakieś +10 wystarczy). Rajstopy nosi się tylko i wyłącznie na ślubach (własnych (rano przed uroczystością wysłałam jeszcze przyszłego do sklepu, bo się okazało, że nie wzięłam pod uwagę, że wypadałoby je mieć na nogach :> i bardzo bliskich) i takich tam wielkich okazjach.
    Natomiast, jak czasem patrzę, to wszystko w rajstopkach albo rajstopkowych skarpetuńciach.

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do wonderwoman Anuluj pisanie odpowiedzi