Jako kapitan statku naziemnego znana jestem z nieco restrykcyjnych poglądów na kwestie aprowizacji. Mówiąc w skrócie dobrze znoszę głód, mam niskie energetyczne zapotrzebowanie dobowe i potrafię prowadzić samochód przez dwanaście godzin na czterech kubkach kawy z mlekiem. Żeby nie marnować czasu wożę termos. Załogi też za bardzo nie rozpieszczam.
Jak to ZNOWU jesteś głodny? Ile można jeść? Jaki obiad, kolację zjemy. Kto znowu wyżarł szturmowe batoniki z Biedry? Tak w kilku zdaniach przejawia się moja troska o dobrostan załogantów. Oczywiście oszczędzamy na jedzeniu, czyli spożywkę kupuje się przy drogach (pomidory, dynie, bakłażany) i w Lidlu (mleko, ser, chleb). W życiu nie byliśmy w knajpie, z alkoholi kupujemy wino-kartolino.
Cały ten przysługi wstęp uświadomił mi powagę sytuacji do której doprowadziłam ograniczając rację żywnościowe do dwóch posiłków, paczki ciasteczek Petit Beurre i czterech kaw dziennie. Otóż dwa dni temu przyłapałam załoganta jak podjadał żołędzie pod dębem. Żołędzie. Z dębu.
Zrobiło mi się trochę głupio, bo o ile jestem odporna na brak przekąsek i nie muszę skubać słonecznika, tak rozumiem nałogi i słabości.
Dzisiaj w Lidlu kupiłam zapas orzeszków, ciasteczek i chipsów.
Na szczęście drugi załogant jest łatwy w obsłudze i wystarcza mu opakowanie suchego makaronu.

Cenna umiejętność. Czytałem opinie, że współcześni himalaiści/alpiniści mają z tym problem, tj. organizm jest przyzwyczajony do ciągłego dostarczania „paliwa” w postaci np. power żeli, przez co w razie „odcięcia dostaw” nie potrafi/nie ma jak się przestawić „na rezerwę” i w efekcie bardzo szybko opadasz z sił. Taka opinia pojawiła się w okolicach opisu przyczyn dramatu na Broad Peaku. Nie wiem na ile jest prawdziwa.
PolubieniePolubienie
W ogóle człowiek, jako gatunek raczej był głodny. Nadpodaż żywności to XX wiek i to raczej 2 połowa. Ja zresztą widzę, że chudzielce są, wbrew pozorom odporniejsze na głód.
Ale z wygłodzeniem załogi przesadzilam ;)
PolubieniePolubienie